wyróżnienie w XXIV Konkursie o Nagrodę im. Krzysztofa Mętraka
Ostatnia dekada w polskiej kinematografii minęła pod znakiem sensacji, romansu i biografii. Ów podział nie zawsze zresztą się sprawdzał, a ekranowe biografie często spełniały gatunkowy rytuał. Wypróbowaną za oceanem – pożyczoną z komiksów, a korzeniami sięgającą antycznych mitologii – konwencję obdarzającą realne postacie mocą herosów i ludzkimi słabościami przeniósł nad Wisłę Łukasz Palkowski. Jego Bogowie (2014) wywołali falę, która stopiła większość hagiograficznego lukru pokrywającego rodzimą biografistykę – a widzom uświadomiła, że nielukrowane życiorysy nie wykluczają satysfakcji z sukcesów rodaków. Nawet jeśli bohaterowie zbiorowej wyobraźni mają w sobie geniusz pozwalający im unosić się ponad tłumami, to na ekranie najciekawiej jest, gdy ten sam geniusz w pewnych okolicznościach boleśnie rzuca nimi o glebę. Tak brzmi reguła scenariuszowego konfliktu, to samo podpowiada psychologia i życiowe prawdopodobieństwo. Nie ma róży bez kolców.
Jednym z największych osiągnięć artystycznych polskiego kina ostatnich lat okazała się skrajna realizacja wspomnianej formuły. Ostatnia rodzina (2016) Jana P. Matuszyńskiego ze scenariuszem Roberta Bolesty daje się czytać jako nieformalna ekranizacja książki Magdaleny Grzebałkowskiej Beksińscy. Portret podwójny (2014). Warto o tym pamiętać, w ostatnich latach fala literackich biografii dała bowiem równoległy odpór bezwarunkowej celebracji ludzkich symboli – będących przecież w pierwszej kolejności omylnymi ludźmi. Oblicza Kapuścińskiego, Gombrowicza, Herberta, ks. Twardowskiego, Pilcha, Kieślowskiego czy Żuławskiego, opisane na kartach grubych biografii, nadal świecą blaskiem osiągnięć, lecz przestały bałwochwalczo się pysznić. Mistrzynie biograficznej formy – jak wspomniana Grzebałkowska czy Katarzyna Surmiak-Domańska – nakładają na bohaterów rozmaite filtry, niuansują; zamiast o nich fantazjować, wolą im zadać niekoniecznie wygodne pytania; kiedy trzeba, zostawiają nas z frapującą niewiadomą, lecz najpierw z reporterskim zacięciem starają się oświetlić daną postać pod wieloma kątami. Popularność tego rodzaju narracji pokazuje, że niejednoznaczność fascynuje Polaków. I wywołuje dyskusję – tym większą, im bardziej zasłużonej postaci dotyczy.
Zastanawia więc pomnikowa niewzruszoność osoby wzbudzającej w polskich filmowcach (nie tylko w polskich i nie tylko w filmowcach) podziw pomieszany ze strachem. X muza zaimpregnowała go na krytyczną dyskusję, jego myśli i słowa wyryła w kamieniu i zrobiła z nim to samo, co zrobiła rządzona przez niego instytucja – opatrzyła aureolą i jak ikonę wystawiła, by go podziwiano. Karol Wojtyła. Do uszu twórców fabularnych hagiografii powstałych zaraz po jego śmierci dochodziły okrzyki „Santo subito”. Ich filmy, choć podsumowywały biografię o iście napoleońskim rozmachu, były wyrazem konkretnej chwili, wyrażały emocjonalne zaangażowanie wierzących, żałobę po stracie i potrzebę pokrzepienia. Jednak gdy z biograficznych schematów, faktograficznych uproszczeń i pośpiesznego kalejdoskopu wątków czyni się cnoty, o rzetelnym podsumowaniu pontyfikalnego dorobku nie może być mowy. Na przestrzeni dekad ponad setka dokumentalistów (podaję za autorem monografii „Filmowe portrety Karola Wojtyły”) prześwietliła polskiego świętego, lecz zawsze z pozycji ideologicznych klęczek. Portretowany papież bywał aktorem, sportowcem, odkrywcą swojego powołania, poetą, wizytówką Wadowic, ambasadorem polskości, męczennikiem, idolem młodzieży, przyjacielem swojego fotografa, kochanym zwierzchnikiem Watykańczyków, autorem swojego testamentu, mistrzem modlitwy, królem dowcipu, gwiazdą mediów, narratorem własnej biografii... Janopawłowa kopalnia filmowych pomysłów zdaje się nie mieć dna, a śmiałość twórców w ingerowaniu w życie prywatne papieża jest bez precedensu. Tym bardziej zaskakuje wyjęcie go z demokratycznej debaty. Kino i telewizja przez dekady potwierdzały stereotyp wypowiedzi o polskim papieżu, zgodnie z którym normą jest wynoszenie go pod niebiosa, a każda krytyka musi oznaczać szarganie świętości, zwierzęcy antyklerykalizm lub atak na samego Boga.
Ekranowy Jan Paweł II stanowi wyjątek również wśród głów Watykanu. Doczekaliśmy się przecież Benedykta ścierającego się na erystycznym ringu z Franciszkiem. Co jakiś czas odżywa dyskusja o Piusie XII – „papieżu Hitlera” przez innych nazywanym „Schindlerem z Watykanu”. Seriale poświęcone Aleksandrowi VI przypominają o watykańskim tronie jako centrum nie tylko duchowego, ale i politycznego dowodzenia. Głos otrzymują także fikcyjni biskupi Rzymu, wzbudzając nie mniej emocji w widzach poszukujących komentarza do współczesnej rzeczywistości. Dogmat o nieomylności papieża na ekranie nie obowiązuje. A jednak, wśród fabularzystów i dokumentalistów (niemal?) wszyscy okazywali się wyznawcami JPII, w jego życiu dostrzegając przede wszystkim uwolnioną z ludzkiego porządku religijną misję.
Dostrzeżenie innej niż fizyczna skazy na jego obliczu graniczy z cudem. Widać, papieska nieomylność wyklucza ludzkie prawo do pomyłek, ewolucji poglądów i zmiany postaw. Jakiś złośliwiec ową ziejącą w polskiej biografistyce lukę uzasadni leczeniem zbiorowych kompleksów, tym pragnieniem bezwarunkowej celebracji narodowych świętości, które, wreszcie!, odniosły światowy sukces. Pragmatyk zauważy, że wyjątkowo długi pontyfikat JPII, zajmowana przezeń autorytarna pozycja, wzbudzająca sympatię medialna charyzma, połączona z jego dogmatycznym konserwatyzmem, nie sprzyjały zderzaniu różnych stanowisk, więc i sami filmowcy nie mieli powodów, by szukać podobnych konfrontacji. Dziś sytuacja nieco się zmieniła. Na abdykację papieża i „dwugłowość” Kościoła zareagowało kino. Pojedynek filmowego Franciszka z Benedyktem w Dwóch papieżach oraz polityczno-ideologiczna konfrontacja fikcyjnych Piusa XIII, Franciszka II i Jana Pawła III w Nowym papieżu uświadomiły wielką próżnię ziejącą wokół Karola Wojtyły. Ta próżnia to, mówiąc najkrócej, brak alternatywy. Ów brak był morderczy dla filmowej dramaturgii i zastąpił intelektualnie stymulujący znak zapytania nieznoszącą sprzeciwu kropką. Jak o głównym motywie filmu Fernando Meirellesa i serialu Paolo Sorrentino pisał na łamach „Tygodnika Powszechnego” semiotyk kultury Marcin Napiórkowski, dopiero podwojenie papieży (stary vs młody/nowy) nadaje sens ich działaniom, przenosząc je z krainy tego, co po prostu jest (ontologia), w domenę tego, co mogłoby być inaczej (epistemologia). Potęgowana na ekranie monolityczność Jana Pawła II wykluczała uszlachetnianie konkretnych racji i wartości przez hartowanie ich w ogniu konstruktywnej krytyki. Polski papież zawsze był górą. Jego wybory przypominały czołg siłą rozpędu przebijający Bramę Niebios. Tymczasem decyzje następców Wojtyły – przez skontrowanie z odmiennymi wizjami duchowości, religijności, papiestwa, polityki i współczesności – uczłowieczają ich, pozwalając lepiej zrozumieć ewolucję ich poglądów.
Jak zatem „ugryźć” Wojtyłę na ekranie? Zignorujmy protesty pod kinami, nie zważajmy na cenzurę, puśćmy wodze fantazji, a pojawi się przed nami szeroka gama gatunków i jeszcze więcej tematów – istna kopalnia artystycznych strategii. Można niczym Adam KcKay naostrzyć publicystyczny pazur i z burzącym czwartą ścianę narratorem zreferować mroczną kronikę nietransparentności Banku Watykańskiego za czasów JPII i przełożyć na dynamiczne obrazy rzekome relacje dowodzonej przez niego instytucji z włoską mafią. Czy znajdzie się dokumentalista równie cierpliwy co Frederic Martel, autor głośnej Sodomy, który zbada watykańskie kuluary, przyjrzy się piramidzie władzy hipokrytów w sutannach – i spróbuje dociec, czy ich zwierzchnik pozostawał ślepy czy tylko bezsilny wobec nadużyć niektórych z nich? Godną co najmniej serialu o Borgiach jest z kolei historia ks. Degollado, jednego z tych obciążonych zarzutami prokuratorskimi duchownych, którzy zrobili karierę pod parasolem ochronnym przesadnie ufnego Wojtyły. Umożliwione przez kino prowokacyjne poszerzenie pola dyskusji o polskim świętym byłoby nie do przecenienia dla demokratycznej debaty. Biopic, podobnie jak dokument, zawsze przecież łączył w jedno najróżniejsze gatunki kina, zawieszony między prawdą a zmyśleniem, faktem a hipotezą, reportażem a nawet satyrą.
By uciec od świętobliwej apologii nie trzeba od razu szukać łatwych sensacji. Podczas gdy Oscarowy Spotlight skupiał się na skrupulatnym śledztwie dziennikarzy, a francuski Dzięki Bogu opowiadał o ofiarach pedofilów w sutannach, Tomasz Sekielski (Tylko nie mów nikomu) w swoim kolejnym śledztwie obiecuje poruszyć zaniedbany temat pobłażliwości Polaka na szczytach kościelnej władzy. Kusząca wydaje się psychoanaliza Wojtyły, który jako jedyny był władny znieść nakaz milczenia ofiar pod groźbą ekskomuniki, a jednak nigdy tego nie zrobił. Czekam na dokument przyjmujący perspektywę kobiet masowo gwałconych na wojnie domowej w byłej Jugosławii – to do nich JPII miał śmiałość skierować słowa o aborcyjnej „cywilizacji śmierci”. Nie do przecenienia byłby tu twórca podobny Joshui Oppenheimerowi – z jego ciekawością i odwagą. Również reportaż o rodzinach ofiar epidemii AIDS w katolickiej Afryce, które zgodnie z zakazem papieża zrezygowały z antykoncepcji, mógłby stać się okazją do zniuansowania papieskocentrycznej celebry. Czy nadszedł czas na opowieść o dogmatyku, który urzeczywistnienie swoich przekonań stawiał ponad wartością ludzkiego życia? Ostatnio z podobnym dylematem borykał się jezuita z Milczenia Scorsese; perspektywa świętego hierarchy wydaje się jeszcze ciekawsza.
Polski parlament rok 2020 ogłosił Rokiem Świętego Jana Pawła II. Zamiast kontynuować bałwochwalczą pomnikomanię z papieżem w roli głównej i wycierać sobie gęby wadowicką kremówką, może warto przy tej okazji opowiedzieć o realnym wpływie JPII na dzisiejszą polską rzeczywistość? Serialowy dokument nakręcony z socjologiczną lupą, o lęku przed ateistycznymi totalitaryzmami jako katalizatorze papieskiej filozofii i polityki – czemu nie? Odcinek 1: Gadające głowy (te z lewa i te z prawa) rozmawiają o politycznych zapędach Wojtyły, o jego możliwym wpływie na klerykalizację naszej debaty publicznej i o wymarzonym przez niego państwie wyznaniowym. Odc. 2: Wpływ na partię rządzącą papieża chwalącego tradycjonalistyczną prawicę z Radia Maryja i „Frondy”, pod koniec życia stanowczo krytykującego ruchy LGBT. Odc. 3: Kwestia aktualności papieskiego rozumienia polskości (czy chrzest definiuje nas, czy dzieli?). Pytanie (odc. 4) o wpływ papieża na kształt edukacji seksualnej w szkołach i ustawy antyaborcyjnej pozostaje niezwykle aktualne. Odc. 5: Jaki był jego stosunek do integracji z UE, skoro obyczajowo – również jako teokratyczny monarcha elekcyjny – niezbyt do niej pasował?
Powyższe pytania z tezą próbowałyby lekko naruszyć autorytet moralny Wojtyły; w dyskusji o wyznawanej przez niego polityce i filozofii zmusiłyby nas wreszcie do wyjścia poza utarte slogany. Nie opowiadałyby jednak o jego przebogatym życiu. Z perspektywy 15 lat od jego śmierci kino i serial podsuwają takie poparte faktografią narracje, które jednocześnie umożliwiają zderzenie różnych historycznych interpretacji. The Crown, opowiadający podobnie pojemną biografię otaczanej kultem angielskiej władczyni, wydaje się wzorem strategii publicystycznego umiarkowania. Twórcy serialu Netfliksa zachowują emocjonalny chłód badacza, odpowiednio zdystansowani do instytucji monarchii i niewystarczająco wobec niej krytyczni, byśmy mogli jednoznacznie ocenić ich do niej stosunek. Marzeniem ściętej głowy jest pewnie mówienie o wysokobudżetowej produkcji poświęconej JPII, lecz to fantazja uzasadniona. Wojtyła to przecież historia XX wieku, wojenne retrospekcje i doświadczenie totalitaryzmów; to trwające do dziś starcie światopoglądów, polskość w pigułce, (nie tylko wewnątrzwatykańskie) konflikty lewicy z prawicą oraz feminizmu z patriarchatem. JPII to reformy i rewolucje obyczajowe, starcie wiary i nauki, prawa świeckiego i prawa boskiego, to także seksualność, nierówności społeczne, wszechobecne media i kultura celebrytów. Jest z czego wybierać. Nic tylko wstać z klęczek i zacząć opowiadać.
Gabriel Krawczyk