Stany Zjednoczone to nie tylko Hollywood – co od lat udowadniamy na American Film Festival, ale też podczas Nowych Horyzontów. Jakie perełki amerykańskiego kina niezależnego znalazły się w programie tegorocznej odsłony wrocławskiego festiwalu? Oddajemy głos Uli Śniegowskiej, dyrektorce AFF.
W mojej „złotej dziesiątce” skupiam się na filmach z American Film Festival Label – tymi, które mogłyby równie dobrze pojawić się na naszym listopadowym festiwalu. Niektóre z nich „czekały” na obecność w programie wręcz od zeszłego roku, gdy pandemia uniemożliwiła pokazanie ich na zeszłorocznej edycji.
Po pierwsze polecam konkursową Kryjówkę Johna, debiut Pascuala Sisty – artysty wizualnego pochodzenia hiszpańskiego, na co dzień związanego z Nowym Jorkiem. Film miał być pokazywany na zeszłorocznym Cannes, ujrzał światło dzienne na hybrydowym Sundance, wreszcie trafia na duży ekran. Jak można się spodziewać, film jest wizualnie wysmakowany, ale i zaskakujący fabularnie oraz trzymający w napięciu. To w gruncie rzeczy thriller psychologiczny, rzadko obecny gatunek w konkursie NH!
Także dzięki pokazom na Sundance, gdzie odkryliśmy ten film, przeniesiemy się do Rezydencji pod Truskawką, zbudowanej ze wspomnień mistrzów neo-mumblecore’u, czyli no-budge’u (filmów powstałych praktycznie bez budżetu) Alberta Birneya i Kentuckera Audleya (gościł na AFF-ie dwukrotnie). Ten film w pełni zasługuje na miejsce w sekcji Nocne Szaleństwo – jest strasznie i śmiesznie!
„Metkę” AFF nosi też odlotowa, wybuchowa Zola, oparta na autentycznej historii opowiedzianej przez jej bohaterkę i narratorkę w kilkudziesięciu tweetach. Seks, drugs i słońce Florydy – babska wersja Spring Breakers. Jazda bez trzymanki.
Podobnie jak Zola, od stycznia 2020 roku (kiedy mieli swoją premierę światową na Sundance) czekali na Was Truflarze – wspaniały portret potrójny staruszków (i ich piesków) parających się zbieraniem drogocennych grzybów. Warto było czekać, by tę medytację o przemijaniu obejrzeć na dużym ekranie.
W sekcji Pokazy specjalne znalazł się z kolei porywający dokument o autorach muzyki (i aktorach drugoplanowych) Annette Leosa Caraxa, najlepszym najmniej znanym duecie lat 80., 90. i… 2020-tych?
Sentymentalną podróż w lata młodości dzisiejsi czterdziestolatkowie mogą odbyć też dzięki kolejnemu filmowi muzycznemu i zanucić „Teeeejk on miiiiii” z nadal szaleńczo przystojnym liderem norweskiej grupy. Mam nadzieję, że nie będę sama w sali…
Amerykańskim „elementem” na NH, pokazywanym w sekcji Oslo-Reykjavik, jest też nowy film nowojorczyka Billa Morrisona. To fenomenalna transformacja – w eksperyment wizualny i dźwiękowy – odnalezionej na dnie morza taśmy z komercyjnym filmem radzieckim. I znów mamy też medytację nad przemijaniem.
Na tej samej „amerykańskiej fali” polecam spojrzenie Chantal Akerman na Stany lat 70. Jak zwykle u tej reżyserki, przyglądamy się bardziej ludziom, ich samotności i światom wewnętrznym niż architekturze czy wielkomiejskiemu życiu. Cała retrospektywa zresztą zasługuje na szczególną uwagę, Akerman jest zdecydowanie zbyt mało znana – a bardzo aktualna.
Jeśli podobał Wam się wielokrotnie nagradzany film Zabij to i wyjedź z tego miasta, musicie koniecznie nadrobić wcześniejszą twórczość Wilczyńskiego, formy krótkometrażowe i bardzo krótkie „notatki” wykonane ruchomym obrazem. Przemyślne i zabawne.
W sekcji Mistrzowie nie omińcie Gorączki Kiryła Serebrennikowa. I nie zraźcie się po pierwszych minutach filmu. To jazda bez trzymanki, którą należałoby oglądać kilka razy, by docenić intertekstualną i międzygatunkową grę oraz historię toczącą się na trzech poziomach czasowych. Jak powiedział znajomy krytyk: każdy ma takich superbohaterów, na jakich zasłużył.