Tegoroczny zwycięzca Złotego Niedźwiedzia to film skondensowany i krótki – trwa ledwie 67 minut. Jego metraż nie oznacza jednak ślizgania się po powierzchni. Wręcz przeciwnie: Dahomej wnosi ze sobą bogactwo kontekstów i długą historię, której sam jest tylko zwieńczeniem.
Chcielibyśmy powiedzieć, że wszystko zaczęło się gdzieś pod koniec XIX wieku, ale to nieprawda. Bo choć skarby z Królestwa Dahomeju Francja zagrabiła w 1892 roku, to był to wynik kilku wieków kolonialnego myślenia Europy i o Europie jako o kontynencie wzorcowym, z którego każdy powinien brać przykład i który ma prawo, w imię koślawych ideałów cywilizowania i ochrony sztuki grabić, kraść i wykorzystywać inne kultury, a przez to odzierać je z tożsamości. I tak wykorzenione mumie czy kamień z Rosetty prezentowane w British Museum stały się częścią brytyjskiego imperium, określając raczej ambicje kolonizatorów niż historię Egiptu. To samo wydarzyło się w przypadku Beninu.
Wystawione w „światłych instytucjach” eksponaty, w dużej mierze pochodzące spoza kontynentu, zdobiły europejskie muzea przez wieki, wpisując się w historię opowiadaną z perspektywy najeźdźców. Tymczasem w XXI wieku, erze dekolonizacji i zwiększonej świadomości wiemy już, że narracja o niesieniu kaganka oświaty i ochrony dóbr przed „barbarzyńcami” (wytwórcami tej sztuki!) jest tyle fałszywa, co usuwa z pola widzenia inne opowieści i konteksty.
Dahomej, reż. Mati Diop
Dahomej, opowiadający o restytucji 26 artefaktów, skradzionych z Beninu ponad wiek temu, nie jest pierwszym filmem opowiadającym o burzliwej (i niełatwej dla każdej ze stron) historii materialnego dziedzictwa. Inspiracją dla reżyserki Mati Diop był choćby słynny wideoesej Posągi też umierają Alaina Resnaisa, Chrisa Markera i Ghislaina Cloqueta, poświęcony (w dużym uproszczeniu) sztuce afrykańskiej i jej kolonialnym dziejom. Pochodzący z roku 1953 (i częściowo zakazany we Francji w czasie premiery) film przetarł ścieżkę dla podobnych opowieści, które jednak na szerszą skalę zaczęły pojawiać się dopiero od lat 80. (wystarczy wspomnieć choćby Czekoladę Claire Denis).
Dziś możemy oglądać kolejne filmy, dla których punktem wyjścia jest nie tylko osławiona historia europejskiego zagarniania kultur, ale też niezmywalna krzywda na zawsze wpisana w doświadczenie kolonizowanych narodów – by wspomnieć choćby Angelo Markusa Schleinzera. W filmie Mati Diop dyskusja nad etycznym wymiarem zwrotu skradzionych dzieł sztuki odbywa się w gorącej atmosferze, bo w XXI wieku sztuka, jak nigdy wcześniej, nabrała politycznego i społecznego wymiaru. Współcześnie nie brakuje i takich opowieści: jak nagrodzone Złotą Palmą The Square Rubena Östlunda, portretujące hipokryzję środowisk skupionych wokół muzeów i galerii czy nominowane do Oscara Całe to piękno i krew Laury Poitras, w którym artystka Nan Goldin, poprzez performansy i demonstracje w instytucjach sztuki, domaga się rozdzielenia dziedzictwa materialnego od kapitału skażonego cierpieniem tysięcy ludzi.
The Square, reż. Ruben Östlund
Właśnie dlatego, że sztuka – jak wszystko inne z kapitalistycznym systemie – stała się częścią polityki międzynarodowej i została uwikłana we władzę pieniądza, subwersywnym gestem staje się oddanie jej do dyspozycji ludziom; uwolnienie jej, by służyła do tego, do czego od początku była przeznaczona: do dyskusji, refleksji, kontemplacji. W sposób przewrotny dzieje się to w La Chimerze Alice Rohrwaher (tu grupa ubogich złodziei para się okradaniem grobów Etrusków), a w bardziej dosłowny: właśnie w Dahomeju. Mati Diop przedstawia precedensowy powrót rzeźb pochodzących z Beninu i daje przestrzeń na to, by jego mieszkańcy określili, czym jest dla nich w XXI wieku ich własna, zgrabiona przed dekadami sztuka.
To właśnie podróż artefaktów z Francji do Beninu rozpoczyna Dahomej, otwierając jednocześnie widzów i widzki na bogactwo nieznanej sztuki, zapomnianych kontekstów i długo zagłuszanych głosów – także głosów samej sztuki.
Opracowała Patrycja Mucha
Film Mati Diop zagości na polskich ekranach już 25 października.