English

Jest wiele historii do opowiedzenia. Rozmowa z dyrektorkami artystycznymi

2/06/22
fot. Mikołaj Skibiński
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

Małgorzata Sadowska i Ewa Szabłowska, od lat związane z wrocławskim festiwalem, w czerwcu tego roku przejęły stery programowe wydarzenia. W jaki sposób wyglądała ich droga na Nowe Horyzonty? Kiedy pierwszy raz odkryły dla siebie kino nowohoryzontowe? Jak widzą przyszłość arthouse’u? Poznajcie bliżej dyrektorki artystyczne Nowych Horyzontów.

Czym dla Was jest „film artystyczny”, „film arthouse’owy”? Czy między „filmem artystycznym” a „filmem nowohoryzontowym” zawsze można postawić znak równości?

Ewa Szabłowska: Jest wiele definicji filmu artystycznego i filmu arthouse’owego – różne badaczki i badacze zadali już sobie trud, żeby dostarczyć tu rozbudowanych wyjaśnień. Dla mnie, w dosyć szerokim ujęciu, odpowiedź kryje się w samym pytaniu. Film artystyczny to taki film, którego twórca ma intencję, aby jego dzieło stało się sztuką; było postrzegane jako sztuka. To rodzaj autorskiej wypowiedzi, której filarem jest założenie, że efektem końcowym będzie sztuka. Na samo zagadnienie patrzę przez pryzmat większej dyskusji o sztuce, która trwa od początku XX wieku, kiedy zaczęły pojawiać się problemy z jej definicją, a na pierwszy plan wysunęła się właśnie intencjonalność autora.

Moim zdaniem nie można w łatwy sposób zawęzić samej definicji filmu artystycznego jedynie do jakiegoś wyboru cech estetycznych. Trzeba pamiętać, że w samym dziele filmowym jest wiele „stref pomiędzy”, gdzie zacierają się granice między wpływem poszczególnych osób pracujących nad danym tytułem. Film jest przecież dziełem zbiorowym, więc sama „czysta” intencjonalność podlega różnym wpływom podczas procesu produkcji, a twórca musi iść na kompromisy. Dopóki jednak jest gotów podpisać się pod finalnym rezultatem – dopóty mamy film artystyczny. Co istotne, budżet nie jest tu najważniejszy. Czy mamy do czynienia z Rubenem Östlundem, który prezentuje swój wysokobudżetowy film w konkursie głównym w Cannes, czy jest to zdecydowanie tańszy w produkcji film – jak pokazywana niedawno na Nowych Horyzontach Córka rybaka Uldus Bakhtioziny – to nie ma znaczenia, dopóki jest to autorska wypowiedź.

Film arthouse’owy można wpisać w węższą definicję: dla mnie to konwencja związana z filmami fabularnymi, które najpierw trafiają do programu różnych festiwali, ale są na tyle przystępne, że następnie mogą trafić do dystrybucji kinowej. Nie stawiałabym jednak znaku równości między „kinem arthouse’owym” a „kinem nowohoryzontowym”. W trakcie Nowych Horyzontów pokazujemy znacznie więcej kina niż tylko arthouse; mamy znacznie większą różnorodność, znacznie więcej eksperymentów. Nie powiedziałbyś przecież, że kino Jamesa Benninga czy Vereny Paravel i Luciena Castaing-Taylora albo Roee Rosena jest arthousem.

Do dziś pamiętam świetną odpowiedź Todda Solondza, który kilka lat temu był gościem American Film Festival. Kiedy został zapytany o definicję „prawdziwie niezależnego twórcy”, powiedział bez wahania: Steven Spielberg. Autor „Parku Jurajskiego” ma przecież taką pozycję w świecie kina, że może dyktować warunki największym graczom i dzięki temu w pełni realizować swoją wizję.

Małgorzata Sadowska: Ja mogę dodać, że usłyszałam kiedyś od twórców polskiego filmu niezależnego, że film niezależny to taki, na którym nikomu nie zależy. Jakkolwiek zabawnie to brzmi, myślę, że w tej definicji paradoksalnie jest coś ciekawego. Film artystyczny to bardzo osobista wypowiedź, która długo dojrzewa w autorze; to historia, z którą przyszła reżyserka bądź reżyser bardzo chce podzielić się ze światem. W przypadku kina niezależnego potrzebna jest duża dawka determinacji, żeby taki autorski, osobisty projekt doprowadzić do końca. Na tego typu kino nikt „nie czeka”, tak jak rytualnie oczekuje się na hollywoodzkie blockbustery.  Tymczasem to nie one, ale kino artystyczne, niezależne przynosi najwięcej satysfakcji, przyjemności, odkryć, niespodzianek; umożliwia pełniejszy kontakt z materią filmową i samą rzeczywistością.

Myślę też, że sama „nowohoryzontowość” tworzy się często procesie kuratorskim: podczas obserwacji i doboru różnych zjawisk i tytułów, połączeń między filmami. Na Nowych Horyzontach pojawiały się sekcje zbudowane z tytułów czy zjawisk, które właściwie nie przynależą do kina artystycznego, jak japońskie pinku eiga, produkcje Bollywoodzkie albo erotyczne filmy z lat 70., którym poświęciłam sekcję „Mokre sny”.

Czy można powiedzieć, że w takim przypadku mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym? Skoro punktem wyjścia dla filmu artystycznego jest opowieść, którą autor nosi w sobie, którą „musi” wydobyć na światło dzienne, to czy podobnie nie jest z pracą kuratorki? Czy ona również nosi w sobie opowieść-sekcję, która „musi” trafić do szerszego odbiorcy? I w takim wypadku pojawia się pewna rekontekstualizacja kina, czy zjawisk w jego obrębie?

MS: To dosyć prowokacyjne pytanie, ale myślę, że tak. Są tematy, które w nas kiełkują, chodzą za nami; jakieś sprawy, z którymi zmagamy się w naszych życiach, a które znajdują odzwierciedlenie w naszych wyborach.

ES: Ja jestem absolutnie przekonana, że na festiwalu pojawiają się filmy zgodne ze stanem naszego ducha. Wiem, że mogłabym napisać dwie autobiografie: jedną związaną z konkretnymi wydarzeniami w moim życiu, a drugą – równoległą – na podstawie filmów, które wybrałam i sekcji, które programowałam w ciągu ostatnich lat na Nowych Horyzontach. Te sprawy rzeczywiście są mocno sprzężone.

To dobry moment, żeby przejść do wątków biograficznych. Czy w Waszych życiach była taka chwila, kiedy po raz pierwszy zdałyście sobie sprawę, że oto macie do czynienia z filmem artystycznym, autorskim; że oglądacie coś innego niż kolejny komercyjny tytuł? Czy to był jeden konkretny punkt, czy raczej proces?

ES: Nie jestem w stanie wskazać jednego, konkretnego punktu. Pamiętam, że moi rodzice bardzo lubi chodzić do kina i często zabierali mnie na seanse ze sobą. Byli przy tym dosyć liberalni – ich rodzicielska blokada była zazwyczaj otwarta, więc miałam okazję zobaczyć najróżniejsze filmy, przede wszystkim w warszawskim Kinie Iluzjon. Właśnie tam łyknęłam pierwszego Felliniego czy Bergmana, jeszcze w podstawówce. Już jako dziecko zobaczyłam sporo klasyki, jednak często zapominałam o obejrzanych filmach; dopiero w dorosłym życiu przychodził drugi, „świadomy” seans. Bardziej świadome oglądanie zaczęło się w liceum i dosyć mocno łączyło się z moim wagarowaniem. Szukając ciepłego i wygodnego miejsca na wagary w chłodnym październiku, trafiłam na Warszawski Festiwal Filmowy, prowadzony z resztą przez Romana Gutka. To miał być tylko jednorazowy wypad, ale WFF wciągnął mnie bez reszty i już przez cały tydzień nie pojawiłam się na lekcjach. Z festiwalu szczególnie pamiętam pokaz Wyliczanki Petera Greenawaya i seanse filmów Jarmuscha. Później moje wizyty w kinach jeszcze bardziej się zintensyfikowały, trafiłam też do słynnego DKF-u pani Joli Słobodzian. Samo kino wówczas nie było jednak jeszcze moją bajką. Na uniwersytecie wybrałam historię sztuki i dopiero po studiach, w ramach stypendium, trafiłam na zajęcia z filmu eksperymentalnego, który otworzył mi oczy. Właśnie to doświadczenie naprawdę wkręciło mnie w kino.

MS: Ja wychowywałam się na wsi, bez dostępu do kina. Pierwszy film na kinowym ekranie zobaczyłam dopiero na wakacjach między bodajże szóstą a siódmą klasą podstawówki, a była to Niekończąca się historia. W siedleckim liceum trafiłam do DKF-u prowadzonego przez wspomnianą przez Ewę panią Jolę Słobodzian. To był absolutny fenomen: pani Jola jeździła z zajęciami po całej ścianie wschodniej. Przywoziła nie tylko światową klasykę, ale też nowe polskie filmy. Pamiętam, że pierwszym tytułem, który zobaczyłam w ramach DKF-u, była Śmierć dziecioroba w reżyserii Wojciecha Nowaka. Niedawno odświeżyłam sobie ten film – dziś uważam, że jest potwornie mizoginiczny, ale wtedy zrobił na mnie ogromne wrażenie. To opowieść o człowieku upupianym przez prowincję, o próbach wessania go przez straszne, prowincjonalne życie, a jedynym rozwiązaniem, jedyną ucieczką okazuje się być samobójstwo. Pamiętam, że Jola Słobodzian powiedziała nam wtedy, że „albo natychmiast weźmiemy się za siebie i ogarniemy nasze życia, albo skończymy marnie na tej okropnej prowincji”. To był dla mnie prawdziwy szok. Swoje zrobiły także późniejsze, bardzo intensywne dyskusje w ramach DKF-u. Jola była niezwykle otwarta, często opowiadała o osobistych doświadczeniach. Te spotkania otworzyły mi oczy na to, że film to znacznie więcej niż sam akt oglądania; że film ma bardzo mocny związek z życiem i można na jego podstawie wyciągać wiele życiowych wniosków. W filmie można przeglądać się jak w zwierciadle i obserwować nie tylko teraźniejszość, ale też (potencjalną) przyszłość. Spory wpływ miała na mnie także prowadzona przez Andrzeja Wernera Akademia Filmu Polskiego, którą śledziłam w TVP. Uwielbiałam seanse poprzedzone jego prelekcjami. Najważniejszy był jednak DKF; on mnie w dużym stopniu ukierunkował. 

Na studia wybrałam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, ale kino cały czas gdzieś we mnie buzowało. W trakcie studiów chodziłyśmy z siostrą do Kina Rejs, gdzie oglądałyśmy sporo artystycznych filmów, np. Człowiek pogryzł psa w reżyserii Rémy’ego Belvaux, Benoît Poelvoorde’a i André Bonzela czy The Doors Olivera Stone’a. Później przyszło pisanie o filmie, czyli związek pasji i pracy.

Znamy Wasze pierwsze doświadczenia filmowe. Jak zaczęła się przygoda z Nowymi Horyzontami?

ES: Zaczynałam jako widzka – jeździłam na festiwalowe pokazy jeszcze do Cieszyna. Zaraz po studiach pracowałam jako dziennikarka, pisałam o filmie i o sztuce, często chodziłam na pokazy do Kina Muranów. Moje zawodowe związki z Nowymi Horyzontami zaczęły się na przełomie 2008 i 2009 roku, kiedy zostałam zaproszona przez Romana Gutka do prowadzenia konkursu filmów o sztuce. Od razu zaproponowałam też zrobienie sekcji Trzecie Oko. Przez krótki czas zajmowałam się tylko tymi dwiema sekcjami, ale niedługo później na stałe dołączyłam do ekipy programowej. Cały program powstawał podczas kolektywnej pracy, to był bardzo płynny proces. Pamiętam, że Trzecie Oko pierwotnie spełniało funkcję Frontu Wizualnego, ale później stało się miejscem, gdzie można zobaczyć i usłyszeć głos kobiet. Bardzo zależało mi na tym, żeby stworzyć taką przestrzeń w programie festiwalu.

MS: Ja od samego początku towarzyszyłam Nowym Horyzontom jako dziennikarka filmowa, już od pierwszej edycji w Sanoku. Od zawsze festiwal był dla mnie najciekawszym polskim zjawiskiem w obrębie kina artystycznego, kina arthouse’owego. Później na kilka lat wyjechałam z Polski – mieszkałam w Sarajewie. Po powrocie do kraju szukałam zawodowego miejsca dla siebie, bo sytuacja na rynku medialnym zaczęła się mocno zmieniać, zdecydowanie na niekorzyść. W 2016 roku dostałam zaproszenie od Marcina Pieńkowskiego i Romana Gutka, żeby zasilić zespół działu programowego. Ta propozycja nadeszła w idealnym momencie, bo czułam, że przestrzeń na dziennikarstwo, jakie chciałabym uprawiać, mocno się skurczyła. Na początku traktowałam pracę kuratorską jak pracę dziennikarską: to też był rodzaj szukania tematów, zajmowania się nimi, osobistego spojrzenia na poszczególne zjawiska. To przejście było więc w dużym stopniu naturalne.

Jak wygląda sam proces selekcji programowej? Czy programowanie każdej edycji festiwalu zaczynacie „z pustą głową”, czy już w trakcie bieżącej odsłony macie jakieś pomysły?

ES: Wydaje mi się, że ten proces jest podobny na wszystkich festiwalach filmowych, więc większość programerów pracuje w podobny sposób. Nowe Horyzonty mają bardzo wyraźny, cykliczny rytm, są niejako wpisane w grafik innych festiwali. Wczesną jesienią włączamy się do obiegu festiwalowego, uczestniczymy w różnych wydarzeniach i oglądamy premiery filmowe. Inaczej wygląda sprawa z retrospektywami – tutaj pomysł często pojawia się wcześniej, niezależnie od innych festiwali. Czasami jednak dzieje się to spontanicznie – trafiamy na premierę nowego filmu jakiejś artystki, co daje impuls do prac nad szerszym przeglądem jej twórczości. Ważnym czynnikiem są też nagrody przyznawane na festiwalach: kiedy ktoś dostaje wyróżnienie, zostaje także wyciągnięty z cienia, wzbudza większe zainteresowanie publiczności, a tym samym pojawia się okazja do prezentacji wcześniejszego dorobku takiej osoby. Jestem zwolenniczką podążania za materiałem – żeby nie narzucać sobie z góry wybranej tezy. Wolę synergię między tym, co akurat czytam, co odczuwam, o czym myślę a materiałem filmowym. Na pierwszym miejscu stawiam film – to on ma wyznaczać rytm.

Skoro już o rytmie mowa, przywołam w naszej rozmowie Guillermo del Toro, który stwierdził niedawno, że kino znajduje się obecnie w momencie przełomu – i to na miarę przełomu kina dźwiękowego w latach 20. ubiegłego stulecia. Oto mamy czas nadprodukcji, kino mainstreamowe coraz mocniej zbliża się do seriali, jest coraz mniej czasu, żeby cieszyć się poszczególnymi filmami, bo tempo kolejnych premier jest coraz szybsze, a pandemia tylko na chwilę zatrzymała ten proces. Gdzie w tym wszystkim jest kino nowohoryzontowe? Czy to zupełnie inna bajka?

MS: Na pewno jesteśmy w momencie zmiany. Trzeba pamiętać, że kino nie funkcjonuje w bańce i nie jest niezależne od rzeczywistości. Wojna, kryzys klimatyczny, kryzysy ekonomiczne, które zaczynają się nawarstwiać w różnych częściach świata – wszystko to z całą pewnością przyniesie zmiany, które dotkną również kino. Jakie? Nie sposób przewidzieć, ale najbardziej bezpośrednio widać to w tej chwili w Ukrainie – tam po prostu nie robi się teraz filmów. Kino jest więc zakładnikiem rzeczywistości, a nie osobną, rządzącą się tylko własnymi prawami bańką. Jeśli potraktujemy poważnie kryzys klimatyczny, to on również radykalnie wpłynie choćby na sposób, w jaki filmy się produkuje. Być może w mniejszym stopniu dotyczy to kina arthouse’owego, czy artystycznego, ale na pewno nie ucieknie od tego kino mainstreamowe. Tu w grę wchodzą olbrzymie pieniądze, olbrzymie technologie – kino ze swojej natury w ogóle nie jest ekologiczną działalnością. Przywołuję tu choćby przykład filmu Mad Max: Na drodze gniewu, w którym teoretycznie poruszono kwestię katastrofy klimatycznej, a praktycznie, podczas produkcji, dosłownie niszczono i rozjeżdżano parki narodowe. Być może ta produkcyjna „bombastyczność” będzie musiała się zmienić, będzie trzeba wprowadzić nowe technologie. Na pewno żyjemy w ciekawych czasach.

ES: Jeśli chodzi o nadprodukcję – to pytanie dotyczy bardziej mainstreamowych, dużych graczy. Moim zdaniem nie będzie miało to aż tak dużego wpływu na autorów nowohoryzontowych. „Nasi” twórcy zazwyczaj są w opozycji i nie korzystają z benefitów wielkich systemów. Mam wrażenie, że najważniejsza dla nas rewolucja – z technologicznego punktu widzenia – dokonała się mniej więcej 10 lat temu. To rewolucja związana stricte z medium filmowym. Kiedy zaczynałam swoją pracę na Nowych Horyzontach, zdecydowana większość filmów była dostępna na taśmie 35 mm. W ciągu 3-4 kolejnych lat wszystko stało się cyfrowe. Ta cyfrowość zdemokratyzowała sam proces tworzenia filmów. W pewnym momencie twórcy niezależni, o których Gosia wspomniała wcześniej, a którzy latami musieli oszczędzać pieniądze na produkcję, mogli zacząć korzystać z tańszej, cyfrowej alternatywy. Dziś wiele więcej osób może zrobić film i wyrazić swoją twórczość.

MS: Pamiętajmy jeszcze o pandemii. Wciąż nie wiemy, jak ostatecznie cała ta sytuacja wpłynie na sposób spędzania naszego wolnego czasu, na konsumpcję kultury. Pandemia mocno namieszała w sytuacji dystrybutorów, kiniarzy i festiwali. Serwisy streamingowe zdobyły nowe grono odbiorców, ale z perspektywy czasu widać, że opieranie całego modelu biznesowego na działaniach online było błędem – publiczność wróciła, nie zrezygnowała z udziału w kinowych pokazach i wydarzeniach. 

Wszystkie zmiany są bardzo dynamiczne, jednak ja spróbuję pobawić się we wróżkę i zadam Wam pytanie niczym z kwestionariusza rozmowy o pracę: gdzie widzicie Nowe Horyzonty za 5 lat? Czy nowohoryzontowość będzie rozwijać się ewolucyjnie, czy wszystko dzieje się w tak szybkim tempie, że próba odpowiedzi na to pytanie to czyste wróżenie z fusów?

MS: Jesteśmy w procesie bardzo dynamicznej zmiany i na sporą część wszystkich wspomnianych wydarzeń nie mamy większego wpływu; przyszłość jest bardzo niejasna. Mam jednak przeczucie, że kino autorskie, artystyczne czy arthouse’owe jest w świetnej kondycji. Z taką perspektywą wyjechałam z niedawno zakończonego festiwalu w Cannes: widziałam wiele wspaniałych rzeczy, dla których warto robić festiwal. Myślę, że za sprawą technologii, o których mówiła Ewa, kino będzie się bardzo dobrze rozwijało, w tym proces jego demokratyzacji. Coraz częściej do głosu dochodzą osoby i zjawiska dotychczas spychane na margines. Przed nami jeszcze wiele historii do opowiedzenia. To bardzo ciekawy, bardzo twórczy moment dla kina artystycznego.

ES: Niezwykle ważne jest to, żeby tego kina doświadczać razem. Pandemia jeszcze mocniej uwypukliła różnice między oglądaniem filmów na ekranie komputera w zamkniętym domu a wspólnotowym, niepodrabialnym doświadczeniem festiwalowym, kiedy można spotkać na żywo nie tylko drugiego widza, ale też porozmawiać z twórcami, gośćmi, ekspertami. Tej wspaniałej wymiany energetycznej nie sposób zastąpić. W ciągu najbliższych pięciu lat doświadczenie festiwalu filmowego będzie coraz mocniej przypominać obcowanie z kulturą w galerii sztuki, gdzie fizyczna obecność w konkretnym miejscu jest bardzo ważna (w przeciwieństwie do streamowania filmów na ekranach laptopów czy telefonów). Na festiwalu ważne jest przecież także to doświadczenie dodatkowe – wyjście poza samo medium filmu.

MS: Festiwal jest miejscem, gdzie nawiązuje się relacje – z filmem, z innymi odbiorcami. Kiedy spojrzę na to, jak zazwyczaj układałam sekcje festiwalowe, to okazuje się, że wybierałam nie tyle poszczególne filmy, ale przede wszystkim wybierałam ludzi – twórczynie i twórców, osoby związane z tymi tytułami. Tak było przy tworzeniu m.in. sekcji kina protestu czy retrospektywy Chantal Akerman: na festiwal przyjeżdżały osoby, z którymi wchodziłam w relacje; spora część z nich trwa do dzisiaj. Spotkanie z drugim człowiekiem jest czymś niezastępowalnym. Im bardziej się uwirtualniamy w różnych sprawach, tym bardziej te rzeczywiste relacje zyskują na wartości. Dlatego nie martwię się tak bardzo o przyszłość Nowych Horyzontów.

Rozmawiał Stanisław Abramik


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK