English

W kontakcie z „teraz”? – relacja z 75. festiwalu w Cannes

27/05/22
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

Festiwal w Cannes dobiega końca, a zespół Nowych Horyzontów, który ostatnie kilkanaście dni spędził we Francji, wraca z Lazurowego Wybrzeża nie tylko z nowymi tytułami, które pojawią się w programie 22. Nowych Horyzontów, ale też z mnóstwem refleksji i emocji, których temperatura sięga zenitu.

Oto relacje dyrektora festiwalu Marcina Pieńkowskiego i programerek Małgorzaty Sadowskiej i Ewy Szabłowskiej z tętniących życiem (i kinem) sal projekcyjnych.

Mistrzowie na przód – Marcin Pieńkowski o nowych filmach uznanych reżyserów

Filmem festiwalu jest dla mnie jak na razie Enys Men Marka Jenkina (Przynęta, 19. NH) – niepokojący, wbijający w fotel, przepięknie sfilmowany i zmontowany film o pamięci miejsca i pamięci człowieka, zrealizowany miejscami jak autorskie kino grozy. Jerzy Skolimowski w IO błyskotliwie koresponduje z Robertem Bressonem, tworząc uniwersalną przypowieść filozoficzną o brutalnych i pięknych relacjach człowieka i zwierzęcia. Formalnie to majstersztyk. Ruben Östlund w przebojowym Triangle of Sadness nie ma litości dla celebrytów i bogaczy, tworząc przezabawną satyrę, w której żongluje rolami społecznymi swoich bohaterów. Zaskoczył Cristian Mungiu, któremu w RMN bliżej do filmów Radu Jude niż jego poprzednich realistycznych obrazów – po raz kolejny Rumuni biorą na swoje barki rozliczanie się z ksenofobią naszej części Europy. Ali Abbasi przebojem wdarł się do canneńskiego konkursu z kontrowersyjnym Holy Spider – mrocznym i brutalnym thrillerem o zabójcy pracownic seksualnych w Iranie. Autor Granicy bawi się gatunkiem i atmosferą filmu, ale stawia także niewygodne pytania i zaskakuje odważną formą, jakiej w kinie z tej części świata jeszcze nie widzieliśmy.

Zabiorę ze sobą dźwięki – Małgorzata Sadowska o nastroju w Cannes

Tegoroczny, pierwszy „postpandemiczny” (w zeszłym roku mieliśmy edycję późniejszą, w reżimie sanitarnym i z okrojoną liczbą gości) festiwal w Cannes wyraźnie tęsknił do tak zwanej normalności, rozumianej jako świat sprzed pandemii, świat sprzed wojny w Ukrainie i świat sprzed #metoo. W niektórych kinach grzecznie zalecano noszenie maseczek, których jednak prawie nikt nie zakładał. Odbył się pokaz specjalny Mariupolis 2, autorstwa zabitego w kwietniu w Mariupolu litewskiego reżysera, Mantasa Kvedaravičiusa, ale znacznie bardziej prestiżowe miejsce w programie okupował Rosjanin, Kiriłł Serebrennikow, twórca umieszczonej w konkursie głównym Tschaikovski’s Wife. Podczas tegorocznej edycji festiwalu zorganizowano również szalenie prestiżową debatę o przyszłości kina, do udziału w której zapomniano zaprosić choćby jedną reżyserkę. Cannes skończyło 75 lat i jak na starszego pana przystało, chce, żeby było jak dawniej. Niestety, jak dowodzi bardzo dobry film Mario Martone, Nostalgia jest śmiertelną pułapką, a uporczywe trwanie przy iluzji bezpieczeństwa i spokoju to naiwne Pacifiction.

Bo świat wyraźnie przechodzi metamorfozę, którą kino uważnie obserwuje, komentuje i wychwytuje jej sygnały – niczym radar fale sejsmiczne przed wybuchem wulkanu. Świetnie ową aurę schyłku, wyczerpania, pulsujących konfliktów i oczekiwania na – wciąż jeszcze niewidzialne – zagrożenie, sportretował bohater nowohoryzontowej retrospektywy, Albert Serra, w osadzonym na Polinezji Francuskiej Pacifiction. Stan kryzysu był zresztą bohaterem wielu filmów, w tym tych najlepszych, jak debiutancki Aftersun Charlotte Wells – przejmujący, intymny, a przy tym efektowny wizualnie portret depresji – czy De Humani Corporis Fabrica, brawurowy dokumentalny esej doskonale znanego nowohoryzontowej publiczności duetu Véréna Paravel & Lucien Castaing-Taylor. Ów oszałamiający body horror rozgrywa się w publicznym francuskim szpitalu, a kamera penetruje najróżniejsze zakamarki ludzkiego ciała, wymagające natychmiastowej chirurgicznej interwencji. Interweniowała też obsługa kina Croisette – akurat wyszłam do toalety, gdy niesiono tam pomoc osobie w szoku.

Na sygnale przyjechali do Cannes także Mungiu, Abbasi, bracia Dardenne czy Jerzy Skolimowski, którego diagnoza wydaje się najbardziej radykalna: ludzkość jest okrutna i głupia. Ślepa na cierpienie istot nie-ludzkich, ale przecież także obojętna na los przedstawicieli ludzkiego gatunku. Historia nikogo niczego nie uczy (nieprzypadkowo bohater tego filmu, tytułowy osiołek EO, na swojej drodze mija zarastającą zielskiem macewę), kolejny przegapiony Jezus idzie na rzeź.

Wśród tych opowieści o niepotrzebnym i zarazem nieuchronnym cierpieniu; o nienawiści, której wystarczy iskra, o systemowej brutalności patriarchatu, o obojętności twierdzy Europa, chyba największe wrażenie zrobiło na mnie Mariupolis 2, dokończone przez Hannę Bilobrovą, współreżyserkę i partnerkę zamordowanego (okoliczności tej śmierci wciąż pozostają niejasne) Mantasa Kvedaravičiusa. To bardzo surowy materiał: obserwacje czynione wokół kościoła, w którym wraz z grupą mieszkańców miasta chronił się filmowiec. Z okien widać ruiny i pożogę, a także budynki Azowstalu, z którego właśnie w tym czasie, gdy prezentowano w Cannes dokument, Rosjanie „ewakuowali” ukraińskich obrońców. Najbardziej jednak przeraziły mnie nie obrazy (choć ich ciężar jest niesamowity), lecz ścieżka dźwiękowa wojny. Głuche odgłosy wybuchów, terkot karabinu; świsty, huki, tąpnięcia o różnym natężeniu, ale nie cichnące nawet na moment. Co więcej, miałam poczucie, że to przyprawiające o obłęd requiem dla Mariupola, Kvedaravičiusa i każdej z osób widocznych na ekranie; jest coraz głośniejsze, że zbliża się do sali, w której wraz z ekipą, w atmosferze żałoby, oglądaliśmy film. Była ona jak kryjówka, w której zamknięci, pogrążeni w ciemnościach i całkowicie bezbronni wobec zebranego przez ekipę materiału, nasłuchiwaliśmy, jak powoli zbliża się do nas wojna. To był jedyny moment festiwalu, kiedy miałam uczucie namacalnego kontaktu z realnością. I to był jedyny festiwal, z którego zamiast obrazów, wywiozę dźwięki.

Pierwsze i kolejne miłości ­– Ewa Szabłowska o swoich ulubionych filmach festiwalu

Spektakularny, przyjęty owacją film Agnieszki Smoczyńskiej The Silent Twins to mój film festiwalu. Trzymam najmocniej kciuki za nagrodę Un Certain Regard. Oparta na książce – reportażu Marjorie Wallace – opowiada o June i Jennifer Gibbons, czarnoskórych bliźniaczkach z Walii, które od dzieciństwa rozmawiały tylko ze sobą. Siostry odmawiające komunikacji z rodziną, nauczycielami, rówieśnikami tworzyły symbiotyczny, choć nie pozbawiony rywalizacji duet. Ich życie toczyło się za zamkniętymi drzwiami ich dziewczęcego pokoju: w wyobraźni, w mniej lub bardziej niewinnych zabawach i na kartach książek, które pisały. Agnieszka Smoczyńska przedstawia ich wewnętrzny świat z niezwykłą wrażliwością i fantazją. Raz w formie musicalu, kiedy indziej w formie poklatkowej animacji. W wyobraźni można być ptakiem, królową ulicy, Michaelem Jacksonem albo księżną Dianą. Albo wszystkimi naraz. Przejmujący do szpiku kości, najsmutniejszy i najpiękniejszy film tegorocznego Cannes, zostanie ze mną na zawsze.

Tak jak nie mniej poruszający, pokazywany w Quinazine de Realizateurs The Dam – film Alego Cherriego, libańskiego artysty wizualnego, gwiazdy dopiero co otwartego Biennale w Wenecji. W scenerii północnego Sudanu, w cieniu wielkiej tamy na Nilu, Cherri osadza opowieść o potędze sztuki, która jest nie tylko odskocznią od codzienności, ale też życiowym motorem dla nieprofesjonalnego artysty, a na co dzień robotnika, pracującego na tamie. W filmie „grają” własne rzeźby Cherriego, gliniane kolosy – totemy, archaiczne i współczesne zarazem, są łącznikami między światem realnym a wyobrażonym.

The Five Devils to drugi film Lei Mysius, autorki Avy z 2017 roku, z niesamowitą Adèle Exarchopoulos w roli trenerki pływania i żony senegalskiego strażaka. Ich córka obdarzona jest zwierzęcym wręcz węchem. Supermoc, jaką dysponuje to niezwykłe dziecko, pozwala jej nie tylko wywęszyć to co ukryte jest przed zmysłami innych, ale tworzyć też zapachowe profile napotkanych osób, czy tak odurzyć zapachem, by stracić przytomność i wpaść w sen, przypominający podróż w czasie. Historia małej czarownicy pokazana jest w konwencji kina gatunkowego, jednak od spodu wypływa małomiasteczkowa rzeczywistość podszyta rasizmem i homofobią.

O czary oskarżane są też mieszkanki innego małego miasteczka w El Aqua w reżyserii Eleny Lopez Riery. Położona w Hiszpanii Orihuela od stuleci jest pustoszona przez powodzie. Przepływająca przez miasteczko rzeka budzi w mieszkańcach respekt, a wręcz postrach. Jest niedającym opanować się żywiołem: kiedy wylewa, niszczy dorobek życia. Nie mniej groźna jest w czasie spokojnych lat, kiedy potrafi zniszczyć ludzkie serca. Według miejscowej legendy, woda może zakochać się w dziewczynie i ją zgubić. W strumieniu miłości przeglądają się trzy pokolenia kobiet, migoczą lokalne mity, skrawki codziennego życia. Naturalistyczne, wręcz dokumentalne zdjęcia płynnie łączą się z wątkami paranormalnymi w lirycznym, zmysłowym filmie o niebezpieczeństwach namiętności. Niezależnie od tego, czy jest pierwszą czy kolejną miłością.


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK