„Szkoda nerwów” to zapewne najpopularniejsze motto nieudanych rewolucji, wygaszonych protestów i złamanych strajków. Dziś nie będzie więc spokojnie: Waszą uwagę kierujemy w stronę buntowniczek i buntowników z wyboru, które i którzy uosabiają słuszny gniew. Protestują przeciwko homofobii ( Blue Jean), nierównościom społecznym ( Parasite), wyrażają bunt wobec kulturowych stereotypów ( Saint Omer) i przeciwstawiają się cenzurze ( Kolano Ahed). Oddajemy głos także zbuntowanej naturze, która broni się przed zbyt mocną ekspansją człowieka ( Lamb). Wszystkie formy słusznego gniewu odnajdziecie w znakomitych filmach na platformie NH VOD – w ramach cyklu „Więcej filmowych emocji” przygotowanym we współpracy z mBankiem.
Brawurowy debiut Brytyjki Georgii Oakley queeruje lata 80. w rytm ejtisowych przebojów, ale ten filmowy hit wybrzmiewa – szczególnie nad Wisłą – zaskakująco współcześnie. Oto bowiem zatroskany o młodzież rząd zakazuje „promowania homoseksualizmu”, a główna bohaterka, nauczycielka WF-u Jean, codziennie trenuje ukrywanie swojej orientacji. Wszystko ma jednak swoje granice, zaś tłamszone emocje prędzej czy później eksplodują ze zdwojoną siła. Kipiący rebeliancką energią film Oakley daje lekcję przeciwstawiania się homofobii, zamieniając Blue Monday na Tęczowy Piątek.
Zdobywca niemal trzystu nagród, w tym Złotej Palmy w Cannes, czterech Oscarów (m.in. za najlepszy film i reżyserię) i Złotego Globu. Niech Was jednak nie zwiodą złote statuetki, czerwone dywany i błyskające flesze: Parasite to potężny manifest piętnujący nierówności społeczne, który sprytnie zakradł się na salony, zwiększając tym samym moc przekazu. Choć od premiery (nie bójmy się słów) arcydzieła Joon-ho Bonga minęło już pięć lat, to Parasite niestety wciąż jest bardzo aktualny. I niezmiennie diablo dobry: mamy tu bowiem zręczny mariaż znakomitego thrillera, kina obyczajowego, społecznego i… No właśnie, cały czas można odkrywać więcej i więcej.
„Winna!” – jak to łatwo powiedzieć. Media społecznościowe zamiast łączyć – dzielą, a we wszechobecnym insta-świecie coraz łatwiej i coraz szybciej ferujemy wyroki, często podążając za impulsywnymi emocjami. Saint Omer jest więc cenną odskocznią od tego trendu i jednocześnie znakomitą lekcją uważności. Na pierwszym planie mamy dramat sądowy, ale to dopiero wstęp do błyskotliwej opowieści o winie i karze, o gniewie wobec bezdusznego systemu i pułapkach stereotypów.
„Sztuka jest wolna” – powiedział ktoś, kto nigdy nie wnioskował o żaden grant lub stypendium. Nadav Lapid przedstawił językiem filmu starą jak świat (a przynajmniej starą jak różnego rodzaju instytucje kultury) walkę między artystami i politykami – o wolność artystyczną właśnie. Daleki jest jednak od prezentowania prostych rozwiązań: dostaje się zarówno podstępnym politykom, jak i artystom, którym ego często przesłania rzeczywistość. Jest gniewnie, zadziornie, a wszystko zostało przyprawione inteligentnym humorem.
„Nic co ludzkie nie jest mi obce” – mawiali starożytni, a Valdimar Jóhannsson uzupełnia: „Człowiek uzna za ludzkie absolutnie wszystko, jeżeli tylko ma taką wolę”. Nawet jeśli rozsądek podpowiada, żeby niektóre zjawiska oddać naturze i nie zagrabiać kolejnych elementów świata, który nie powinien być we władzy człowieka. Lamb oddaje więc głos stworzeniom, które często traktujemy instrumentalnie, a wszystko podaje w formie niepokojącego (a przez to bardzo atrakcyjnego) horroru. Mroczna baśń na spowitej mgłą Islandii? Połączenie idealne. Oglądajcie, bo się pogniewamy.