English

Jak Kapitan Faggotron uratował Harveya Rabbita

27/07/23
Kapitan Faggotron ratuje świat, reż. Harvey Rabbit
„Powoli”, czyli jak (pop)kultura otwiera się na osoby aseksualne Kanapa na Horyzoncie: rozmowa z Lilą Avilés

Kapitan Faggotron ratuje świat pomógł mi odnaleźć moją drogę, a dwie osoby z ekipy filmowej w trakcie zdjęć zrobiły coming outy” – mówi z rozmowie z Watching Closely, partnerem sekcji Nocne Szaleństwo, Harvey Rabbit – reżyser filmu.

Michał Hernes: To zabawne, że spotkaliśmy się na ten wywiad w Boże Ciało.

Harvey Rabbit: W co?

To katolickie święto.

Rozumiem. Jestem Żydem, to więc dziwne, że bohaterem mojego filmu jest ksiądz. Nie jestem na bieżąco z kościelnymi świętami, ale w Niemczech także mamy ich sporo i nagle okazuje się, że różne miejsca są tego dnia nieczynne.

Skąd w takim razie wziął się ten bohater?

Dlaczego zdecydowałem, że bohaterem filmu będzie ojciec Gaylord? Mówiąc szczerze, nie wiem, skąd się wziął i dlaczego jest księdzem. Postacie Kapitan Faggotrona i Queen Bitch stworzyłem w oparciu o grające je osoby – są częścią mojej społeczności, to moi przyjaciele. W tych bohaterach jest coś z ich osobowości. Scenariusz filmu zacząłem pisać w 2016 roku. Jestem transseksualną osobą, ale nie dokonałem wtedy jeszcze coming-outu. Mieszkałem wówczas w Berlinie i dowiedziałem się, że doszło do strzelaniny w nocnym klubie Pulse w Orlando. Byłem tym bardzo przygnębiony i zaniepokojony, to mnie paraliżowało. Możliwe, że spotykałem się wówczas z osobą o katolickich korzeniach.

W każdym razie napisałem pierwszych dwanaście stron scenariusza i tak zarysował się szkielet tej opowieści. Jednym z jej bohaterów jest ojciec Gaylord. Jak mogłeś się domyślić w trakcie seansu, kocham filmy Johna Watersa. Z mojej perspektywy katolicyzm jest bardzo kampowy – jest w nim coś przegiętego. Mam na myśli wszystkie te rytuały i kostiumy. Gdy byłem dzieckiem, to miałem wielu katolickich przyjaciół i chodziłem z nimi na msze. Sceneria dużej katedry, odbywające się tam obrzędy, ich oprawa, cała ta etykieta i grana w katedrze muzyka w jakiś sposób wywarły na mnie wpływ. Wydały mi się interesujące, choć nigdy nie wyznawałem tej religii.

Pochodzę ze Stanów Zjednoczonych, a w USA to nie katolicyzm jest problemem, tylko fundamentalni ewangeliccy chrześcijanie, którzy kompletnie przekręcają i wypaczają słowa Jezusa. Jezus to gość, który tak naprawdę był niczym queerowy hipis – chciał, żebyśmy wszyscy byli dla siebie mili. Dostrzegam w tym sprzeczność – religijne osoby wyznają nienawistną ideologię będącą przeciwieństwem tego, czego uczy ich religia. Ja z kolei kocham epokę baroku, a dzieła sztuki, muzyka i katolicyzm z wszystkimi ich niuansami wydają mi się bardzo barokowe.

Mój najlepszy przyjaciel z czasów, gdy chodziłem do szkoły podstawowej, był meksykańskim katolikiem. To coś, czego nie mamy w Europie – Meksykanie dołożyli do katolicyzmu swoich świętych i obrzędy. Dla mnie katolicyzm jest niczym matka – z jednej strony jest kochająca i ciepła, ale z drugiej dusi cię i hamuje.

Cały tekst dostępny jest na łamach Watching Closely


czytaj także
Program 27 lipca: czwartek na festiwalu 27/07/23
News Silent Disco odwołane 27/07/23
Program 28 lipca: piątek na festiwalu 28/07/23
News Spotkania z Moniką Treut 26/07/23

Newsletter

OK