Miguel Gomes to jeden ze honorowych nowohoryzontowiczów – jego filmy zawsze pięknie korespondują z tym, co z kinie artystycznym piszczy. W tym roku zresztą reżyser jeszcze bardziej splata się z tkanką festiwalu, realizując film o podróżach – w tym o krokach w nieznane.
Zapraszamy do lektury wywiadu z reżyserem, opublikowanego na łamach portalu Watching Closely.
Miguel Gomes: Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie przeskakują od obrazów do narracji i głosu z offu. Grand Tour opowiada o Europejczykach, którzy czują się trochę zagubieni na azjatyckim kontynencie. Umieściliśmy w tym filmie lektorów mówiących w językach z krajów, które odwiedzają bohaterowie. Zdecydowaliśmy też, że w niektórych scenach, kiedy to wypowiadają się Azjaci, nie będzie napisów. Chodziło o to, żeby widzowie byli jeszcze bardziej zagubieni, ponieważ za każdym razem zmienia się język i potrzebujesz napisów. Chcieliśmy wywołać u nich poczucie niemożności zrozumienia wszystkiego. Jeśli więc zdecydowałeś się na dwukrotny seans tego filmu, za pierwszym razem skupiając się na obrazach, a za drugim bardziej na tekście, jest to dla mnie w porządku.
Każdy film rządzi się własnymi zasadami. Są tacy, którzy wychodzą z założenia, że powinno się je kręcić zgodnie z regułami mainstreamowego kina, ale to nieprawda. Można realizować filmy, posługując się własnymi metodami. Dla mnie jest to o wiele bardziej opłacalne i przyjemniejsze.
Przeczytałem książkę, którą napisał brytyjski autor, Somerset Maugham – Ostrze brzytwy opowiada o jego podróżach po południowo-wschodniej Azji. Wspomniał w niej między innymi o swoim spotkaniu z innym Brytyjczykiem, które miało miejsce w Myanmarze (niegdyś Birmie). Ów Brytyjczyk opowiedział mu o tym, że od dłuższego czasu był zaręczony z pewną kobietą z Londynu. Pracował w Birmie, a ona po kilku latach przyjechała do niego, by w końcu za niego wyjść. Narzeczony spanikował i uciekł, ona z kolei ruszyła za nim w pościg. To żartobliwa opowieść o tym, że mężczyźni są tchórzami, kobiety są zaś bardzo uparte. Ta historia została opisana tylko na dwóch stronach, nie mogłem więc z nią wiele zrobić. Potraktowałem ten dowcip jako punkt wyjścia i na jego bazie wymyśliłem oryginalny scenariusz mojego filmu. Chciałem nie tylko opowiedzieć historię o uciekającym panu młodym i goniącej go pannie młodej, ale zarazem zrealizować współczesny dziennik podróży przez Azję. W tym procesie bardzo ważne jest dla mnie zaufanie względem widzów – że będą w stanie podążać za tym filmem, nawet jeśli nie zawsze jest to łatwe. Część scen nakręciłem w studiu, a pozostałe w rzeczywistych miejscach, które odwiedziliśmy w czasie naszych podróży. Mam nadzieję, że widzowie spróbują wyruszyć w podróż, gdzie przenikają się te dwa światy. W Grand Tour jest fragment, gdy Edward przyjeżdża do tajlandzkiej wioski, w której akurat wystawiane jest kukiełkowe przedstawienie. Jednocześnie głos z offu opowiada, co dzieje się z Molly i Edwardem, głównymi bohaterami filmu. Pewne rzeczy widać, ale nie końca. Taki postawiłem sobie cel, ponieważ uważam, że to o wiele bardziej interesujące.
Czytaj cały wywiad na łamach Watching Closely