English

Estetyka jest wynikiem ograniczeń. Rozmowa z Markiem Jenkinem

4/08/19
Przynęta reż. Mark Jenkin
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

Opisy w stylu "unikatowy" lub "jedyny w swoim rodzaju" często słychać na festiwalach. Przynęta Marka Jenkina, laureat tegorocznego Grand Prix i zdobywca Nagrody Publiczności, zasługuje na obydwa te tytuły i jeszcze kilka innych. Nakręcona na angielskim wybrzeżu w Charlestown i Penzance w Kornwalii, na czarno-białej taśmie 16 mm kamerą Bolex z lat 70., z zachwycającym postsynchronizowanym pejzażem dźwiękowym, Przynęta opowiada o eskalacji konfliktu między lokalnym rybakiem a osobami spoza miasta, które wprowadzają się do jego rodzinnego domu, wynajmując go na lato w serwisie AirBnB. Od momentu premiery w Berlinie w lutym, ten przepełniony lokalnym kolorytem film odnosi ogromne sukcesy na różnych festiwalach. Rozmawiamy z reżyserem Markiem Jenkinem na temat tworzenia filmu i jego artystycznego, wręcz rękodzielniczego podejścia do samego filmowania i obróbki materiału.

Rozmawiał: Matthiew Thrift

Czy to prawda, że Przynęta powstawała przez dwadzieścia lat?

Tak jakby. Dwadzieścia lat temu, w sierpniu, wpadłem na pomysł filmu pod tytułem The Holiday Park. Podstawowy temat nie zmienił się w Przynęcie, ale jest to film zupełnie inny niż ten z 1999 roku. Od tego czasu przeszedł przez różne wcielenia.

O czym opowiadał pierwowzór?

Oryginalny film opowiadał o rybaku, który tworzy pamiętnik wideo. Pożycza kamerę, aby nakręcić film o sobie, ponieważ miał romans z bogatą wczasowiczką, która, jak następnie się dowiaduje, zaszła w ciążę. Mimo iż - będąc w Kornwalii - nie jest już częścią jej świata, chce zrobić film o życiu w kornwalijskiej wiosce jako list do swojego dziecka. Gdy tylko sięga po kamerę, zdaje sobie sprawę, że jego sposób życia już nie istnieje, a kamera staje się katalizatorem dla każdego, kto ma coś do powiedzenia. To był jakby film w technice found footage, taka niezmontowana taśma wideo o pogłębiającym się konflikcie.

Forma była siłą napędową filmu.

Tak, to się nigdy nie zmienia. Forma i treść są tak splecione, że nie da się ich rozdzielić. Kiedy się je odseparuje, lub kiedy nie przeplatają się od początku, dostajemy nudne kino narracyjne, w którym tak wiele uwagi poświęca się scenariuszowi. Cóż, to konieczne, ale sam scenariusz jest oddzielony od formy, o której myśli się zazwyczaj na samym końcu.

Przynęta reż. Mark Jenkin

Kiedy przestawiłeś się z filmów krótkometrażowych na długometrażowe?

Konsekwentnie kręciłem filmy krótkometrażowe i w końcu doszedłem do etapu, na którym chciałem zarejestrować na taśmie coś dłuższego. W 2015 roku stworzyłem Bronco's House, 45-minutowy średni metraż zarejestrowany na Bolexie, z dodanymi postsynchronami, dokładnie jak w przypadku Przynęty. Wróciłem do pierwotnego pomysłu, który w tym momencie nosił nazwę Shooting the String, i powoli stawał się nieaktualny. Pomysł, że ktoś mógłby wyjąć kamerę wideo i przyciągnąć tym uwagę ludzi, nie wypalił, bo nagle wszyscy mieli smartfony. Nurt found footage również został wyeksploatowany - potrzebowałem zastrzyku czegoś nowego. To był film w postaci pamiętnika wideo, dlatego dominowały w nim dialogi typu wall-to-wall, a biorąc pod uwagę sposób, w jaki pracuję z materiałem (dodając dźwięk w postaci postsynchronów) ten rodzaj dialogów jest dla mnie najgorszym punktem wyjścia. Wydawało mi się, że tamten film był najmniej oczywistym wyborem do wykorzystania nowej techniki, w jakiej pracowałem, ale pomysł całkiem mi się spodobał, więc spojrzałem na to wszystko i pomyślałem: "Co muszę zmienić, żeby to zadziałało?". W trakcie zdjęć forma stała się mniej istotną częścią całej narracji, ale równie ważną dla świata filmu.

Wraz ze zmianami technologicznymi wiele się zmieniło - zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym - także na scenie politycznej.

Dwadzieścia lat temu myślałem, że robię film o części Kornwalii, o tym, jak alienacja może przejawiać się na różne, destrukcyjne sposoby. Fabuła odnosiła się do konkretnej części północnej Kornwalii -każdego lata w krajowych gazetach można było znaleźć historie o zamożnych, młodych przybyszach, wszczynających burdy z miejscowymi. Teraz, bez żadnych większych zmian w treści filmu, przekaz stał się znacznie bardziej uniwersalny. Kiedy pojechaliśmy do Berlina, wielu ludzi interpretowało Przynętę jako obraz odnoszący się do Brexitu. W istocie, w kilku początkowych recenzjach określano go mianem filmu o Brexicie. Wynika to częściowo z faktu, że w jednej ze scen pojawia się radio, w którym nadawana jest audycja o Brexicie. Dla mnie był tylko szum tła - w scenariuszu ta konkretna rodzina miała mieć włączony Program 4 radia, gdzie omawiany byłby ten właśnie temat. Nie miał to być komentarz mówiący cokolwiek poza: "Znajdujemy się tu i teraz". W Niemczech do tego reportażu radiowego zostały dodane napisy i całość nagle wyszła na pierwszy plan. Udzielając wywiadów po światowej premierze miałem wrażenie, jakbym został nieoficjalnym rzecznikiem Brexitu.

Kręcąc zdjęcia do filmu pracowałeś szybko, z małą ekipą. Czy stwierdzenie, że cena stworzenia filmu jest dla młodych filmowców zaporowa, to w Twoim przekonaniu mit?

Zawsze nagrywałem kamerą Super 8, która została zaprojektowana do kręcenia przez jedną osobę; to taki odpowiednik współczesnego iPhone'a - wygodna, łatwa w obsłudze, trudno popełnić pomyłkę.

W zasadzie wykorzystałem tę samą technikę z taśmą 16 mm, używając Bolexa z lat 70., zaprojektowanego do obsługi przez jedną osobę (podobnie jak zwykła domowa kamera). To oznacza, że nie potrzebuję zbyt wielu ludzi do pomocy. Nie nagrywam też żadnego dźwięku, więc całość przypomina nieco sesję fotograficzną.

A co z oświetleniem?

Pracowałem z genialnym facetem - Colinem Holtem, który oświetlił wszystko trzema lampami, więc w zasadzie w prawie każdej scenie korzystaliśmy z oświetlenia trzypunktowego. Pomimo tego ograniczenia, Colin zdziałał prawdziwe cuda. Uwielbiam ideę ograniczania samego siebie; ustalenia, czego nie da się zrobić, oraz całkowitej wolności w ramach tego, co zrobić można. Podejście do oświetlenia jest takie samo jak podejście do filmowania. Mamy statyw i kamerę. Kamera się nie porusza. Zdjęcie otwierające jest ujęciem ruchomym, ale to ja leżę na dachu samochodu toczącego się po wzgórzu. To zawsze jest proste, a tym samym - szybkie. Jeśli nie jesteśmy w stanie ustawić skomplikowanej konfiguracji oświetlenia - aby rozjaśnić szerokie ujęcie - to po prostu zbliżamy kamerę do obiektu. Wszystkie walory estetyczne wynikają z ograniczeń. Założenie, że kręcenie filmów jest drogie, jest całkowicie błędne. Nie wynajmuję żadnych specjalnych kamer. Korzystam ze sprzętu Bolex z najwyższej półki, który kosztował mnie nieco poniżej 400 funtów. Fotografuję wszystko na jednym obiektywie, a teraz wspiera nas firma Kodak, dzięki której otrzymuję dobre oferty na materiały. Obrabiam wszystko ręcznie, więc odpada też opłata za laboratorium obróbki.

Czy ograniczają Cię takie czynniki jak np. poziom zużycia materiału?

Kręcę jedno ujęcie i jedną wersję zapasową, co samo w sobie stanowi genialne ograniczenie, sprawiające, że postprodukcja jest szybsza. Nie chcę krytykować technologii cyfrowej, ale trzeba wydać sporo pieniędzy na zakup lub wynajem sprzętu, zanim będziemy mogli cieszyć się zerowym kosztem taśmy - z kolei wtedy proces obróbki staje się niezwykle czasochłonny. Jeśli dbasz o detale i chcesz wyciągnąć tyle, ile się tylko da z każdej sceny, to czeka cię wieczność w studiu montażowym. My mieliśmy w sumie 4,5 godziny surowego materiału. W dniu, w którym dostałem z powrotem przetworzony materiał z taśmy, byłem w stanie obejrzeć wszystko dwa razy w ciągu jednego dnia, a film zmontowałem w głowie. Kręcąc cyfrowo miałbym 30-50 godzin materiału do obrobienia. Nie filmuję przecież relacji. Myślę tylko o kawałkach mojego przyszłego filmu i po prostu je nagrywam. Czasami łączą się tak, jak sobie wyobrażałem, innym razem nie i muszę się zastanowić, jak sprawić, by współgrały z tymi ujęciami, które mam.

Opowiedz o swoich eksperymentach z obróbką filmu.

Cóż, mój ostatni film, Bronco's House, powstał z użyciem wywoływacza na bazie kawy rozpuszczalnej. To był pierwszy raz, kiedy miałem ogromną ilość materiału do obróbki, więc nie chciałem spuszczać do kanalizacji mnóstwa chemikaliów. Mieszkam niedaleko portu mieszczącego drugą co do wielkości flotę rybacką w Wielkiej Brytanii, więc nie chciałem wylewać trucizny do odpływu, który wychodzi z portu, robiąc jednocześnie film o rybołówstwie. Dlatego użyłem wywoływacza na bazie kawy, porozmawiawszy uprzednio z ludźmi, którzy zrobili to wcześniej i dopracowując ich przepis. Znalazłem odpowiednią markę dla siebie - Maxwell House ze sklepu Poundland. Musiałem troszkę ją podrasować, żeby uzyskać pożądany efekt. Przy tym filmie używałem już zwykłego wywoływacza fotograficznego, który można było bezpiecznie spłukać.

* * *

Ostatnie pokazy filmu na 19. MFF Nowe Horyzonty: niedziela, 4 sierpnia, godz. 16:00 i 19:00.


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK