Najnowszy film Ulricha Seidla na pozór niespecjalnie różni się od repertuaru, do jakiego reżyser przyzwyczaił nas w ostatnich latach. Austriak znowu stawia na emocjonalny heavy metal, w którym roi się od seksu, śmierci i okrzyków Heil Hitler. Trudno zresztą wyobrazić sobie inną estetykę dla opowieści o przygodach upadłego zapiewajły – żigolaka o pseudonimie Richie Bravo (doskonały Michael Thomas).
Odpowiednio czułe ucho usłyszy jednak w Rimini także subtelniejsze tony. Oskarżany o mizantropię reżyser tym razem nie ogranicza się do wykpiwania słabostek Richiego, który w tytułowym włoskim kurorcie żeruje na naiwności podstarzałych matron. Podstarzałemu szansoniście pozostało jedynie odcinać kupony od dawnej popularności. Jednak na grupach emerytów, odwiedzających poza sezonem włoskie Rimini, jego tlenione blond włosy, błyszczący garnitur oraz głos wciąż robią spore wrażenie, co piosenkarz skrupulatnie wykorzystuje. Na jego drodze pojawia się pewna nieznajoma, która okazuje się porzuconą przez niego przed laty córką. Czy próba odbudowania tej niełatwej relacji będzie dla bohatera szansą na nowy start?
Reżyser zdobywa się na to, by sportretować swojego bohatera ze szczerym współczuciem i pokorą. Seidl nie ma bowiem wątpliwości, że Richie – zawodny kochanek, niewdzięczny syn i wyrodny ojciec – jest tylko nieco bardziej ekstremalną i obciachową wersją nas samych. W końcu wszyscy śpiewamy czasem fałszywie, bywamy egoistami i nie lubimy przyznawać się do błędów.