Berlin, rok 1971. Klaus Kinski daje w Deutschlandhalle spektakl, który wszczyna burzę w środowisku niemieckiej kontrkultury. Atmosfera gęstnieje z każdą obelgą rzuconą w stronę artysty. Kinski nie bez wysiłku przeciska swój monodram przez szczeliny w ścianie zbuntowanej widowni.
Najciekawsze w dokumencie Geyera nie jest zderzenie modernistycznej koncepcji sztuki z pragmatyczną, uzbrojoną w oręż ironii publicznością, lecz konfrontacja dwóch mediów - teatru i kina. Bezlitosne oko kamery rejestruje coś, czego nie zobaczylibyśmy nawet z pierwszego rzędu - krople potu na czole, drgające policzki, pęknięcia na spierzchniętych ustach. Gdyby nie kino, nie dostrzeglibyśmy, że ten megaloman się boi. A skoro odczuwa strach, to automatycznie, wbrew swoim słowom, musi czuć przed odbiorcą respekt.
Michał Walkiewicz