Wbrew mocno patetycznemu tytułowi Roy Andersson prawić morałów nie lubi: woli przyłapywać nas - ludzi - w codziennych absurdach. Nie lamentuje nad ludzkością, ale smutne zbiorowisko samotników i frustratów portretuje w konwencji ostrej często kpiny. Humor jest tu faktycznie chwilami kapitalny, do bólu trafny i szyderczy, chwilami stonowany, może nawet wysilony: nie o beztroski żart przecież chodzi.
Jak w Pieśniach z drugiego piętra Andersson zastępuje fabułę zbiorem luźnych scenek-gagów. Przewijają się w nich te same miejsca (bar, w którym kończy zabawę rytualny zwrot: ostatnia kolejka na dziś, proszę składać zamówienia!), zdania (nikt mnie nie rozumie!) i postaci, które ni stąd ni zowąd zwracają się w stronę kamery i mówią o swoich marzeniach i snach, o samotnym życiu czy kumulowanej złości na świat.
Paweł T. Felis, Gazeta Wyborcza