Marta Syrwid
Tekst został opublikowany na portalu dwutygodnik.com Konkursowa wersja jest nieznacznie skrócona w stosunku do oryginału.
Jest brudna, wyczerpana, męczarnie biedy i głodu wyostrzyły rysy jej twarzy. Trudno zgadnąć, że ma zaledwie trzydzieści dwa lata. Przy piersi trzyma niemowlę. Przytulone do niej starsze dzieci też są brudne; wszystkich pokrył pył i spaliło słońce. Kobieta patrzy przed siebie, ściągnęła brwi. Wraz z dziećmi przemierza Kalifornię. Żywią się znalezionymi resztkami, mieszkają w namiocie ze szmat. Jest rok 1936 i bohaterka cyklu zdjęć "Migrująca matka" Dorothei Lange staje się symbolem woli przetrwania milionów Amerykanów, ofiar wielkiego kryzysu ekonomicznego. Jest rok 1936, kiedy Charles Chaplin zabiera głos w imieniu tych wszystkich, którzy nie są w stanie wykarmić rodzin i włóczą się po ulicach, łakomie oglądając wystawy sklepowe lub tłoczą przed bramami zamkniętych fabryk, czekając na sygnał ich ponownego otwarcia.
Głodni
Dziewczyna ma wystrzępioną sukienkę, jest bosa. Rzuca głodnym dzieciom kradzione banany. Na buzi ma brudne smugi, ale jej oczy błyszczą, a uśmiech jest wręcz gwiazdorski. To bohaterka "Dzisiejszych czasów" grana przez Paulette Goddard: szesnastolatka, którą wkrótce osieroci ojciec, a rodzeństwo odbierze opieka społeczna. Niedługo potem spotka trampa Charliego, który zakocha się w niej i wymarzy dla nich wspólny dom, gdzie oboje będą przede wszystkim jeść. Cytrusy i winogrona zasłonią widok z okna - tak wspaniale obrodzi przydomowy ogród, a pod drzwi podejdzie krowa i napełni mlekiem podstawioną szklankę.
Marzenia od rzeczywistości dzieli jednak przepaść: jedynym dostępnym dla bohaterów domem okaże się drewniany barak, podobny do tego, w którym mieszkali bohaterowie "Gorączki złota". Charlie i Dziewczyna ruderę nazwą jednak "rajem", a łachmany, w które są ubrani, ukryją za kurtyną dobrych manier "zasiadając" do stołu by pić herbatę z puszek po konserwach. Teatr uprzejmości tych dwojga jest podszyty desperacją, podobnie jak poczucie, że są szczęściarzami, bo mają własny kąt i pracę.
Wszystkie działania Charliego i Dziewczyny zmierzają ku osiągnięciu i utrzymaniu stabilnej zwyczajności. I mimo że jest ona jedynym marzeniem, jakie mają, finał filmu nie przyniesie im nawet takiego spełnienia. Z uporem i nadzieją będą jednak kultywować rytuały codziennego życia, wciąż zaburzane przez "wydarzenia": plajty fabryk, strajki, manifestacje. I choć szalone tempo pracy spowoduje, że na chwilę zwycięży obłęd i wycieńczenie, owe upór i nadzieja odrodzą się, by znów powodować każdą decyzją i reakcją bohaterów. Również radością z wypadku stróża w domu handlowym... To, że złamał nogę, umożliwi przecież zajęcie jego posady.
Trudno jest mieć Charliemu za za złe, że oszukuje lub wyolbrzymia swoje umiejętności, chcąc dostać jakąkolwiek pracę. Żeby jeść, spróbuje spełnić każde wymagania, nawet te wymyślne. Posadę kelnera otrzyma przecież jedynie dzięki zapewnieniu, że potrafi śpiewać. Praca w restauracji jest, co warto dodać, "załatwiona", znaleziona dla niego "po znajomości", i początkowo, oczywiście, "na okres próbny". Oglądając "Dzisiejsze czasy", nie sposób pozbyć się nieprzyjemnego déjà vu. Charlie boryka się przecież z bezrobociem czy wyzyskiem w pracy, problemami, wobec których bezradni pozostają też przedstawiciele pokolenia obecnych dwudziesto-trzydziestolatków (tzw. "pokolenia stażystów" lub "pokolenia poczekalni"). Ci "chętni, ale zbędni" coraz częściej są zmuszeni orbitować na umowach śmieciowych, goniąc od zlecenia do zlecenia, a na chudsze miesiące odkładając z okazjonalnych fuch. Nieustanny pęd za pracą, która wciąż okazuje się chwilowa, wykańczająca i upokarzająca, powoduje, że Charlie jest podobny do setek freelancerów, którzy zwykle są wolni właśnie tak, jak wolny jest włóczęga.
Miotanie się pomiędzy pracą (i jedzeniem) a włóczęgą (i głodem) jest w "Dzisiejszych czasach" motorem akcji; bohaterowie nieustannie gonią za stabilnością, a kiedy tylko udaje im się ją schwycić, wybucha strajk i praca wymyka się z rąk. Celem Charliego i Dziewczyny nie są więc wielkie osiągnięcia, luksus czy kariera. Jest nim stałość, nudny cykl codziennych śniadań i pożegnań na progu domu, gdy ktoś wychodzi do pracy. Nie ma tu marzeń o fortunie, jest za to marzenie o średniej pensji. Wolność, to stałość, a nie podróż w nieznane.
A stałość gwarantują - paradoksalnie - więzienie i szpital dla psychicznie chorych. To przecież dzięki chęci trafienia za kratki Charlie pozna dziewczynę, która z głodu ukradnie chleb, i której wykroczenie z radością przyjmie na siebie włóczęga.
Wychodząc poza bramy szpitala, Charlie ujrzy miasto pokazane w nakładających się na siebie, eksperymentalnie wykrzywionych, kadrach. Nie ma w nich nic z fascynacji, którą oddawały podobne ujęcia w "Człowieku z kamerą filmową" (1929) Dżigi Wiertowa. Wyraźny tam zachwyt nad tętniącymi życiem miastami, przy "Dzisiejszych czasach" blednie, bo jest skupiony na technicznych sztuczkach. Wywyższa przy tym to, na co Chaplin się skarży: tłok, mechanizację i przytłaczającą ilość dóbr, które dla większości są niedostępne.
O głodzie przypomina się w "Dzisiejszych czasach" nieustannie, jest problemem powszechnym i podstawowym. Sycący posiłek zjedzony w spokoju nabiera tu cech wyjątkowego święta. Nawet przerwa na obiad w pracy ma bowiem zostać wykorzystana do cna, aby tylko nie spadła produktywność. Z takiego założenia wychodzą przecież producenci "maszyny do karmienia", która ma wyeliminować konieczność przerw na posiłek. Ten wynalazek jest nawet testowany na Charliem, ale zepsuty mechanizm, zamiast karmić, zaczyna torturować. Unieruchamia Charliego, a następnie wkłada mu do ust śruby i szoruje zęby kolbą kukurydzy. Scenę dodatkowo udźwiękowiono, co w "Dzisiejszych czasach" zdarza się tylko kilkakrotnie - dźwięk sugeruje więc dodatkowy kontekst. Widzimywięc bohatera, którego dręczą niekontrolowane drgawki, wywołane atakami maszyny, a słyszymy... trzask spalanych przewodów elektrycznych.
Maszyny i ludzie
W sekwencji otwierającej "Dzisiejsze czasy" pokazano miniaturę hierarchii pracowniczej, której porządek ustalają maszyny, bo to od ich wydajności uzależniony jest rytm pracy robotników. Oto więc dyrektor, niczym Wielki Brat, monitoruje hale fabryczne i przekazuje instrukcje osiłkowi regulującemu maszyny. Ten, podkręcając ich obroty, zmusza robotników do szalonego wysiłku. Oglądając dziś "fabryczne" sekwencje filmu, nie sposób pozbyć się wrażenia, że dokładnie tak samo wygląda praca kasjerek w hipermarketach, w których wyrabia się narzucone "normy tempa skanowania".
Po wtłoczeniu między zębate koła maszyny, torturach podczas "karmienia" i pracy w zabójczym tempie, Charlie załamuje się psychicznie: wykonuje taniec wariata, pryska dookoła smarem z olejarki i kluczem francuskim dokręca nosy do twarzy. Na tle stalowych konstrukcji i tłoków fabrycznych to wariactwo służy pokazaniu olśnienia, które tkwi w szaleństwie, ma być pochwalą wolności, tryumfującej na przekór automatycznym ruchom robotników przy taśmie. Ta szalona swoboda szybko zostanie jednak spacyfikowana - kaftan bezpieczeństwa i szpital psychiatryczny uspokoją bohatera, a produkcja znów ruszy. Żadna scena "Dzisiejszych czasów" nie sugeruje jednak, co wytwarzają owe wszechobecne maszyny, bez których nie ma pracy dla ludzi.
Ujęcia sterylnych fabryk, maszynowych kół i tłumów robotników natychmiast kojarzą się z "Metropolis" (1927) Fritza Langa. I choć bliźniaczo podobne kadry "Dzisiejszych czasów" sugerują estetyczne podobieństwa, ciekawszy wydaje się obecny w obu filmach niepokój, który tkwił w reżyserach patrzących na rzesze protestujących, wysuwających żądania i agresywnych. Lang realizował przecież "Metropolis" w kraju, który po hiperinflacji uzyskał stabilność "na kredyt", dzięki pożyczkom z USA, stając się jednocześnie wygodnym gruntem dla rozwoju nacjonalistycznych, paramilitarnych organizacji nawołujących do "rewanżu". Wspólny wątek tkwi więc raczej w przesłaniu. Motto W połowie drogi między mózgiem a rękoma musi być serce! otwierające "Metropolis", mogłoby stać się podsumowaniem "Dzisiejszych czasów". Znamienne, że współczesnym filmem, będącym esencją tej mądrości, jest baśń o robocie: brudnym i zardzewiałym, mieszkającym w śmieciarce, włóczącym się po wysypiskach, trochę niezdarnym, niemym, popadającym w tarapaty, zdolnym w imię miłości dokonać wielkich czynów. Tytułowy Wall-e, został przecież stworzony jakby na wzór Charliego. Ma takie samo serce - złote - tkwiące gdzieś pomiędzy układem scalonym, a ramieniem zakończonym szczypczykami.
1936
W 1936 roku Chaplin po raz ostatni wkłada melonik, obraca bambusową laseczką i drepce kaczym krokiem w rozczłapanych buciskach. Ostatni raz nakłada za duże spodnie i za ciasną marynarkę. Ostatni raz jest trampem Charliem. Nigdy później ta postać nie wystąpi już w jego filmach. "Dzisiejsze czasy" to również jego ostatni film niemy. Chaplin długo nie pozwalał, by włóczęga przemówił, zupełnie jakby słyszalne i znaczące słowo, na zawsze miało unieruchomić Charliego - sprawić, że zastygnie w jednej, "mówionej", roli. W 1940 roku, roku premiery "Dyktatora", reżyser zrezygnował ze swojego wiernego pośrednika: postaci tak pustej, że można wypełnić ją dowolnym życiorysem i tak wyrazistej, że - niezależnie od miejsca oraz czasu akcji - pozostawała nośnikiem tych samych wartości.
Pojawienie się dźwięku w kolejnym filmie Chaplina było oczywiście podyktowane również kwestiami technicznymi i komercyjnymi, ale wyraźnie widać, że na styku "Dzisiejszych czasów" i "Dyktatora" następuje także przełom w myśleniu Chaplina o dźwięku. Odtąd traktuje go on jak równoległą do obrazu płaszczyznę porozumienia z widzem. Dźwięk nie jest już w jego kolejnych filmach wykorzystywany jedynie jako atrakcja (co ma miejsce jeszcze w "Dzisiejszych czasach"). Sam fakt pojawienia się przemów w "Dyktatorze" i "Panu Verdoux": wygłaszanych z podestu, również do widowni zgromadzonej w kinach, świadczy o chęci przemyślanego użycia dźwięku, wykorzystania go do wygłoszenia osobistych poglądów. Sprzeciwiając się w "Dyktatorze" bezdusznym ludziom, z maszynami zamiast serc i umysłów, Chaplin nie ukrywał się już pod maską Charliego. Pozostawił tę postać bezpieczną, w spokojnym jeszcze świecie roku 1936, kiedy najgorszym upokorzeniem były tylko głód i bieda. "Tylko", bo udawało się je przetrwać i wytrzymać, o czym świadczą choćby dalsze losy matki sportretowanej przez Lange. W finałowej scenie "Dzisiejszych czasów" Charlie przekonuje przecież Dziewczynę, że poradzą sobie właśnie dzięki odwadze i nadziei. Chce też, żeby się uśmiechnęła. Jest w tym finale jakaś łagodność i ufność, którą Chaplin ocalił w postaci Charliego, troskliwie odgradzając go od zabaw z piłką-kulą ziemską i szczekliwych przemów dyktatora Hynkela.
Tekst został opublikowany na portalu dwutygodnik.com Konkursowa wersja jest nieznacznie skrócona w stosunku do oryginału.
Marta Syrwid
Absolwentka filmoznawstwa UJ i Krakowskiej Szkoły Scenariuszowej, autorka powieści i felietonów o grafomanii, redaktorka literatury pięknej w wydawnictwie ha!art oraz ghost writer; pracuje nad esejami o latach 60. w kulturze polskiej, mieszka w Krakowie