Tekst ukazał się w numerze specjalnym Biblioteki Klubu Esensji "Zapomniane Perełki" (8.09.2014).
wyróżnienie w XIX Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka
Gdyby stworzona przez Abdellatifa Kechiche Adela urodziła się trzydzieści lat wcześniej, w kraju położonym nieco bardziej na wschodzie, zapewne miałaby na imię Lívia. Poznając Emmę, zwaną wówczas Évą, byłaby już mężatką. Podążanie za głosem serca wiązałoby się dla niej z czymś więcej, niż tylko kilkoma nieprzyjemnymi spięciami w towarzystwie. Okazując sobie uczucia na ławce w parku, młode kobiety ściągałyby na siebie nie tylko nieprzychylne spojrzenia przechodniów, ale i niebezpieczną uwagę policji obyczajowej. Chodząc na manifestacje, Adela nie śmiałaby się tak, jak to czyniła Anno Domini 2013. Właściwie w ogóle nie chodziłaby na manifestacje, pamiętałaby bowiem, co z ich uczestnikami stało się w roku 1956. Kiedy - mając w pamięci obsypane niedawno nagrodami "Życie Adeli" - powracamy po latach do nakręconego w 1982 roku "Innego spojrzenia" Károlya Makka, zaskakuje nas nie tylko to, jak dużo się od tego czasu zmieniło, ale także to, jak wiele jednak pozostało bez zmian.
Najbardziej znana anegdota dotycząca "Innego spojrzenia" wyjaśnia przyczynę, dla której dwie główne role w tym z gruntu węgierskim filmie powierzone zostały aktorkom, które w języku bratanków nie potrafiłyby zamienić jednego zdania. Ponoć żadna z rodzimych artystek nie zdecydowała się na udział w tak kontrowersyjnym filmie. Słynne węgierskie lodówki, wypełnione po brzegi gulaszem, miały swoją - także obyczajową - cenę. Dziś trwająca u Kechiche sześć i pół minuty scena seksu wydawać się może co najwyżej nieco przydługa, ale na początku lat osiemdziesiątych już sam widok rozebranej Grażyny Szapołowskiej całującej inną kobietę wywoływał wśród widzów niezdrowe wypieki. Z drugiej jednak strony możemy się tylko zastanawiać ile jeszcze tęcz musi spłonąć, by temat homoseksualnej miłości przestał wreszcie wzbudzać takie pokłady nienawiści.
Udział Polek - dość paradoksalnie - krytykował znany pisarz i miłośnik nadwiślańskiej kultury, György Spiró. Narzekając na nieznośne postsynchrony, autor wydanych niedawno w Polsce powieści o Bogusławskim i Mickiewiczu, wskazywał na uwidaczniający się w filmie rozdźwięk pomiędzy polską i węgierską wrażliwością. Sam reżyser przyznawał, że ta międzynarodowa współpraca z technicznych względów nie należała do najłatwiejszych. Kiedy w Polsce wybuchł stan wojenny, zdjęcia trwały jeszcze w najlepsze. Pozwalając aktorkom na powrót do kraju na Boże Narodzenie, Makk ryzykował, że mogą już nie zostać z niego wypuszczone i film, na który oczekiwano w Cannes, nigdy nie zostanie ukończony.
Tak się jednak nie stało i Spiró, który przy całym swoim krytycyzmie wieścił jednak dziełu znaczny sukces, niechcący okazał się prorokiem. Na festiwalu w Cannes w 1982 roku Jadwiga Jankowska-Cieślak otrzymała za rolę Évy Złotą Palmę, a reżyser wyróżnienie specjalne FIPRESCI. W dorobku Makka był to już dwudziesty samodzielny film fabularny i piąty biorący udział w konkursie głównym Canneńskiego Festiwalu. Złotej Palmy nie doczekał się reżyser również pięć lat później, kiedy do rywalizacji stanął jego "Ostatni rękopis". Na nominacji zakończyła się także Oskarowa przygoda nakręconej w 1974 roku "Zabawy w koty". Jednak jeśli można czegoś odmówić twórcy, który w gronie przyjaciół nazywany był Charliem, to z pewnością nie wytrwałości. Kiedy jako student mieszkał w małym pokoiku w internacie, na drzwiach szafy powiesił kartkę ze swoim życiowym równaniem: praca + wytrwałość + wola = reżyser filmowy. Patrząc na jego pokaźną, choć nierówną filmografię, trudno byłoby nie przyznać, że tym wynikiem mógłby obdzielić jeszcze kilku kolegów.
"Inne spojrzenie" nazywane bywa często filmem kultowym. Cokolwiek nie kryłoby się pod tym notorycznie nadużywanym terminem, nie ulega wątpliwości, że jest to dzieło, które torowało środkowoeuropejskie, zaniedbane drogi tematyce trudnej i kontrowersyjnej. Makk zdecydował się na przekroczenie tabu jednocześnie na dwóch płaszczyznach: oprócz miłości lesbijskiej, o której kino wszystkich baraków w socjalistycznym obozie - tych weselszych, i tych mniej - zgodnie milczało, reżyser odważył się poruszyć niebezpieczny temat rewolucji 1956 roku (akcja toczy się w dwa lata po tym wydarzeniu). Nie mógł sobie na to jeszcze pozwolić w latach sześćdziesiątych, kiedy realizując "Miłość", dzieło bezsprzecznie najlepsze w jego dorobku i jedno z najważniejszych w całej kinematografii węgierskiej, przenosił na ekran dwie nowele Tibora Déryego. Wówczas akcję, która według literackiego pierwowzoru rozgrywa się po roku 1956, przesunął Makk na początek lat pięćdziesiątych. Takie i podobne roszady były jego firmowym sposobem na cenzorów - gdy ci domagali się wycięcia danej sceny, przenosił ją po prostu do innej części filmu. Zadziwiające, że sposób sprawdzał się za każdym razem.
Właśnie wokół tych dwóch osi, homoseksualnego romansu i problemu wolności słowa w trudnych czasach socjalizmu, koncentruje się scenariusz "Innego spojrzenia". Bohaterki Makka to dziennikarki gazety o wymownym tytule "Prawda", w której jednak jego znaczeniem przejmuje się wyłącznie niepokorna Éva. Nieuleczalna prawdomówność nie pomaga jej ani w życiu, ani w pracy, gdzie o istotnych sprawach rozmawia się jedynie na korytarzach. Z kolei jej wybranka, Lívia, wydaje się zupełnie pozbawiona jakichkolwiek dylematów związanych ze znaczeniem dziennikarskiej misji. I trzeba tu przyznać nieco racji wspomnianemu już Spiró, że taka konstrukcja bohaterek może się wydawać bardzo schematyczna. Marząca o dziecku Lívia jest kobieca i zmysłowa, zupełnie niezainteresowana intelektualnymi dysputami, w które wdaje się chłopięco wyglądająca Éva. Gdy podczas służbowego wyjazdu do kołchozu Éva uparcie drąży temat przymusowej kolektywizacji, Lívia oddaje się zabawie. Ten sam schemat powtórzy Kechiche w "Życiu Adeli": Emma będzie pierwiastkiem intelektualnym, niezależnym, z wyglądu bardziej męskim. Adela, ze swoimi pełnymi kształtami, szkolnymi kłopotami z filozofią i miłością do dzieci, to czysty archetyp kobiecości. Nie dziwi więc, że oba filmy borykać się musiały z oskarżeniami o seksizm.
Ta dychotomia - widoczna zarówno w postaciach bohaterek, jak i głównych wątkach filmu - odbija się wyraźnie w sposobie przedstawiania, na jaki w poszczególnych scenach decyduje się Makk. O polityce chce mówić, miłość zaś pokazywać. Długie sceny ideologicznych dyskusji przeplatają się z ujęciami, w których reżyser liryczną kreską szkicuje początek, rozkwit i kres uczucia. W miejsce redakcyjnych wnętrz pojawiają się parki i zadymione kawiarnie, słowa zastępowane są przez gesty, wzmocnione romantyczną, ilustratorską muzyką. Zamiast podyktowanych logiką rozmowy przeskoków kamery na pokazane w zbliżeniu twarze poszczególnych dyskutantów, obserwujemy bardziej miękkie, płynne przejścia pomiędzy postaciami i kadry, w których mieszczą się obie wpatrzone w siebie kobiety. W takich momentach jest Makk twórcą rasowego melodramatu. Całe szczęście, że poczuciem humoru, które wyćwiczył na takich komediach jak "Liliomfi" czy "Wspaniałe wakacje", przełamuje mdły smak tych ckliwych ujęć i podczas romantycznego spaceru wśród - a jakże! - spadających z drzew liści, wkłada nagle w usta Lívii bezpardonowe pytanie: "dlaczego ukradłaś moje majtki?".
Przykład sprawnej żonglerki tymi dwoma tendencjami stanowi scena redakcyjnego kolegium, podczas którego Éva dyskutuje z kolegami na temat wydarzeń roku 1956. W pewnym momencie Lívia zaczyna obserwować ją w kieszonkowym lusterku. Polityczna dyskusja schodzi wówczas na dalszy plan, ustępując miejsca łzawej melodii, podkreślającej proces zakochiwania się Lívii. Ostrość traci wszystko to, co znajduje się wokół, a oko kamery koncentruje się na odbiciu twarzy Évy.
To w jej postaci skupia się to, co reżyser rozdziela na poziomie tematycznym i estetycznym. Jej walka o wolność dotyczy nie tylko swobód obywatelskich, ale i prawa do wyboru swojej własnej drogi, również w życiu osobistym. Bunt, który w sobie pielęgnuje, to także sprzeciw wobec obaw, które paraliżują Lívię. Éva nie chodzi na kompromisy i godzi się na wszystkie konsekwencje swoich wyborów. Lívia ją kocha, co do tego Makk nie pozostawia wątpliwości, boi się jednak rezygnacji z dotychczasowego życia i - chociażby macierzyńskich - pragnień. Dlatego kiedy Éva przed swoim powrotem do rodzinnej wsi wysyła ukochanej pożegnalny list, jej wyznania montuje reżyser z obrazami płonącego ogniska. Z tą wizją koresponduje ujęcie Lívi, która z dogasającą zapałką w ręku czyta list kochanki.
Makk nie ma ambicji, by nas czymkolwiek zaskakiwać. Odkrywa karty już na samym początku. Wiemy, że Éva zginie - w dużej mierze na własne życzenie - podczas próby przekroczenia granicy, a postrzelona przez męża Lívia pozostanie sama ze złamanym sercem i życiem. Widmo samobójczej śmierci przewija się zresztą kilkukrotnie w toku akcji. Za każdym razem, gdy zawiedziona kobieta powraca samotnie do kawiarni, w której niegdyś wyznały sobie miłość, pianista przygrywa "Smutną niedzielę", słynny węgierski hymn samobójców. Sposób, w jaki decyduje się na zakończenie życia stanowi kwintesencję jej postaci. Dla Évy, zarówno jako dziennikarki, jak i kochanki, nie ma miejsca na Węgrzech. Jedynym rozwiązaniem jest przekroczenie granicy. Jeśli nie da się tego uczynić w wymiarze dosłownym, pozostaje śmierć i symboliczna ucieczka duszy, której Makk nadaje postać wznoszącego się nad granicznymi zasiekami ptaka.
"Inne spojrzenie" nie było w dorobku Makka filmem najlepszym. Nie znajdziemy w nim nowatorskich formalnie rozwiązań znanych z "Zabawy w koty" ani nowofalowej estetyki "Utraconego raju". Z pewnością jednak stanowiło dzieło ważne, o czym świadczą nie tylko listy, które aktorki otrzymywały po premierze od feministek i lesbijek z całego kraju, ale także uzasadnienie Canneńskiego jury, które zdecydowało się przyznać nagrodę za "oryginalność i czytelność humanistycznego przesłania, w obronie całkowitej wolności jednostki". Rzec by można nawet, że w swej pogoni za przesłaniem reżyser nieco się w ową czytelność zapędził. Śledząc oglądane już setki razy klisze, tęsknimy za dziełem na miarę "Miłości" czy choćby "Domu pod urwiskiem", kiedy to filmy, a nie ich bohaterowie, były czarno-białe. Był to jednak czas, kiedy kino obejmowało się zupełnie innym spojrzeniem.
"Inne spojrzenie", reż. Károly Makk, Węgry, 1982
Katarzyna Pochmara-Balcer
Absolwentka filozofii i filologii węgierskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyła warsztaty dziennikarstwa filmowego "Krytycy z pierwszego piętra". Aktualnie publikuje w "Kulturze Liberalnej". Interesuje się współczesnym kinem europejskim. Pisze również o literaturze dziecięcej. Autorka blogu "Okulturyzm dla nieletnich".