wyróżnienie XVI Konkursu o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka
Gdy w 1961 roku odbyła się premiera Zeszłego roku w Marienbadzie nie do końca było wiadomo co z tym filmem począć. Jedni z miejsca uznali go za arcydzieło, doceniając szlachetną formę. Inni odrzucili film nazywając pretensjonalnym. Z wczorajszego dylematu dziś nie pozostało wiele, skoro Zeszłego roku w Marienbadzie cieszy się nieposzlakowaną opinią arcydzieła. Zakłopotanie w związku z tym filmem przetrwało w nienaruszonej kondycji.
Luis Buñuel wspominał kiedyś, że zawsze marzył o umieszczeniu w jednym ze swoich filmów sceny, w której jeden z bohaterów próbuje opowiedzieć przyjacielowi jakąś historię. "Ale zapomina co czwarte słowo, na ogół bardzo proste - samochód, ulica, policjant. W końcu poirytowany i nic nie rozumiejący przyjaciel daje bohaterowi w twarz i wychodzi" - opowiadał reżyser, raczej nie podejrzewając, jak wygodną metaforę Zeszłego roku w Marienbadzie tworzy własną anegdotą. W swoim filmie Resnais dokonał właśnie tego: pokazał serię drobnych zdarzeń pozbawionych sedna. Skrupulatnie ominął najważniejsze momenty, które spajałyby sceny w fabułę o której z niezachwianą pewnością moglibyśmy powiedzieć, że jest o niespełnionym romansie lub zapomnianym uczuciu. Opór stawia tu tak naprawdę wszystko. Wydrążeni z psychologii bohaterowie znaczeni literami zamiast imion: A (kobieta), N (prawdopodobnie mąż A) i X (mężczyzna, twierdzący, że coś go łączyło z A). Niechęć autorów do chronologii, prowadzenia narracji po przyczynowo-skutkowym sznurku. Uniemożliwienie emocjonalnej identyfikacji widza z postaciami. Bezczelne niedopasowanie obrazu i dźwięku. Zeszłego roku w Marienbadzie nie daje nic jednoznacznego i pewnie dlatego, gdy film pojawił się ponad pięćdziesiąt lat temu, publiczność opuszcza salę kinową ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Jak przyjaciel bohatera z anegdoty Buñuela.
Cień wątpliwości
Ani Resnais, ani scenarzysta, Alain Robbe-Grillet, nigdy nie pomagali w rozwikłaniu filmu. Wręcz przeciwnie. Szafowali rozmaitymi, często sprzecznymi, stwierdzeniami, mącącymi gładkie interpretacje przygotowywane przez krytyków. Ci z kolei, próbowali podporządkować film w najbardziej niespodziewane rejony kina. Jedni przyjmowali, zapewne nie bez słuszności, że Zeszłego roku w Marienbadzie to filmowy odpowiednik "nowej powieści" zaistniałej we francuskiej literaturze i rezygnującej z zaglądania w emocjonalność postaci na rzecz obiektywnego opisu obserwowanych z boku zachowań postaci. Inni próbowali zaczepić film Resnaisa w problemach współczesnego świata, wpisując go w trend obrazów portretujących ówczesny powszechny strach przed nuklearnym zagrożeniem.
Gdy w jednej z pierwszych minut filmu, w prawym rogu kadru wyraźnie pojawia się cień Alfreda Hitchcocka, nad całym filmem Resnaisa zawisa atmosfera suspensu. Choć autorzy nigdy oficjalnie nie przyznali się inspiracji twórczością autora Psychozy, ich film w oczywisty sposób opiera się na mechanizmie kryminalnej intrygi, wiodącej widza przez fabułę z nieodrodnym pytaniem: "Co zdarzyło się zeszłego roku w Marienbadzie?". Podskórnie mamy poczucie istnienia jakieś zagadki do rozwiązania, a jednocześnie już samo powyższe pytanie przepełnione jest słabościami. Można je podważyć na kilka sposobów. Trudno potwierdzić, że wydarzenia wspominane przez bohaterów faktycznie miały miejsce w zeszłym roku, niepewnym jest czy wszystko miało miejsce w Marienbadzie, bo padają nazwy różnych miejsc. A w końcu nie wiadomo, czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło czy to tylko fantazja któregoś z bohaterów?
Długim korytarzem do jądra ciemności
Większość interpretacji na pytanie "Co wydarzyło się zeszłego roku w Marienbadzie?" mniej lub bardziej klarownie odpowiada, że "coś złego". Wskazywałoby na to dojmujące poczucie strachu, drzemiące w głównej bohaterce i nie opuszczające jej od początku do końca filmu. A nigdy nie reaguje na pojawienie się X zaskoczeniem, nie odbiera jego stwierdzeń o tym "że już kiedyś się spotkali" z konsternacją, zaciekawieniem, zamyśleniem. Jego widok zawsze wywołuje w niej przerażenie i chęć ucieczki. Wykazuje zdenerwowanie, wręcz panikę.
Rozdygotane zachowanie bohaterki stanowi kontrapunkt do spokojnej przestrzeni w której egzystuje. Ociekający pięknem barokowy pałac wydaje się kryć coś odrażającego za zamkniętymi drzwiami, będącymi tak często przywoływanym w filmie wizualnym motywem. Drzwi oczywiście nigdy nie zostaną otwarte, ale pokazana w filmie Resnaisa przestrzeń zdradza powinowactwo z rzeczywistością portretowaną w kinie wspomnianego Hitchcocka. Oto w pięknym, poukładanym świecie, w którym mężczyźni zawsze pojawiają się w nieskazitelnych garniturach, a kobietom nigdy włos z perfekcyjnego koka nie odstaje, kryła się brzydka zbrodnia. O ile jednak Hitchcock oglądając istotne detale chłodnym okiem, punktował kluczowe momenty intrygi i budował dramaturgiczną temperaturę swoich fabuł, o tyle Resnais dokonuje procesu odwrotnego. Przyglądając się pięknu, daje poczucie wręcz zmysłowej przyjemności, regularnie zakłócanej nerwowością bohaterki. Kobieta - równie nienaganna jak jej otoczenie - stara się przecież za wszelką cenę utrzymać swoją przynależność do idealnego świata barokowego pałacu. Nie wyróżnia się wyglądem, potrafi przyjąć tę samą sztuczną pozę, jak inni. Coś jednak uniemożliwia jej możliwość poczucia się bezpieczną i spokojną.
Na to "coś" typowano już różne dewiacje, od gwałtu po sadomasochistyczne praktyki. Wielu późniejszych reżyserów czerpiących z obrazu Resnaisa, od Ingmara Bergmana począwszy na Davidzie Lynchu póki co skończywszy, pokornie wędrowało za tym właśnie przekonaniem. Najwierniejszy tej drodze był chyba Stanley Kubrick. W Lśnieniu i Oczach szeroko zamkniętych przemierzał za Resnaisem te same długie, symetryczne korytarze za każdym razem prowadząc bohaterów do istnego jądra ciemności.
Zwłaszcza poręczne dla ułożenia filmu Resnaisa okazuje się Lśnienie. Kubrick pokazał w nim Jacka Torrance'a uwięzionego na dwa sposoby: we własnej wyobraźni wytwarzającej pisarskie fantazje i w popełnionej zbrodni powtarzającej się raz po raz, zmuszając go do przeżywania tego samego koszmaru bez przerwy. Chwilą rozwiewającą wątpliwości co do tragicznego losu Torrance'a jest odkrycie zdjęcia sprzed lat, uświadamiającego nam, że Jack już kiedyś był w hotelu i na naszych oczach przeszedł jeszcze raz ten sam koszmar. Podobny motyw pojawił się u Resnaisa, kiedy X wręcza A zdjęcie będące jej portretem. Kilka scen później odkrywa ona, że w szufladzie toaletki ma już kilkanaście jednakowych fotografii. To sugestia powtarzalności wydarzeń pokazanych w filmie, podpowiedź, że postacie mogą tkwić w błędnym kole, z którego nie potrafią się wydostać.
Niemniej wymowna wydaje się inna scena, w której A układa zdjęcia w kształt trójkąta. Dokładnie w taki sam sposób N układa różne przedmioty, karty czy zapałki, podchodząc do tajemniczej gry z X. Mężczyźni podejmują tę rozgrywkę kilkakrotnie, za każdym razem z inicjatywy X, który zresztą zawsze przegrywa. Jakby N dzierżył w rękach jakąś władzę wynikającą z większej wiedzy, a X bezskutecznie, ale dzielnie, o coś walczył. Pierwszy jest panem sytuacji. Drugi jest postacią szczególną w otoczeniu ludzi zachowujących się jak zaprogramowane roboty, wewnętrznie wydrążonych i zastygłych niczym rzeźby. Wyczuwa się jakąś kontrolę na ich działaniami, jakby poruszali w hipnotycznym tańcu, takim jak w Salcie Tadeusza Konwickiego. X zaś wyróżnia własna wolna. On wyraźnie o coś zabiega.
Ucieczka do wolności
Swego czasu Zeszłego roku w Marienbadzie wiązano z książką The Invention of Morel autorstwa argentyńskiego pisarza, Adolfo Bioy Casaresa. Przyjmując konwencję science-fiction opowiadała ona o zbiegu, ukrywającym się samotnie na bezludnej wyspie. Pewnego dnia bohater budził się i odkrywał, że w trakcie nocy jego otoczenie zasiedliło się elegancko ubranymi ludźmi, poruszającymi się jak w amoku i pochłoniętymi głównie tańcem oraz leniwym wypoczynkiem. Zaciekawiony bohater urządzał małe śledztwo, dowiadując się, że nowy wspaniały świat w którym się obudził jest w rzeczywistości kreacją tajemniczego doktora Morela. Wynaleziona przez doktora maszyna odtwarza w powtarzalnym rytuale zachowania podobne jego przyjaciołom. Powiązań z książką oczywiście twórcy Zeszłego roku w Marienbadzie też się wypierali, ale w ich filmie można dostrzec wyraźny podział na mistrza, kogoś sprawującego kontrolę nad całą sytuacją oraz na bohatera mimochodem włączonego do jego wizji, ale ocalającego umiejętność samodzielnej oceny wydarzeń.
Jedną bowiem z przeszkód uniemożliwiających ułożenie tego filmu w spójną całość jest określenie czasu w jakim dzieje się akcja. Resnais w żaden sposób nie odróżnia filmowej przeszłości od teraźniejszości, w rezultacie nie ma więc pewności czy którekolwiek fragmenty mogą być retrospekcjami. Akcja Zeszłego roku w Marienbadzie mogłaby się równie dobrze rozciągać się na dwa dni albo na tydzień. Scenarzysta Robbe-Grillet nie przytakiwał zresztą żadnej z tych opcji. Twierdził, może zgodnie z prawdą, a może tylko zgodnie z przewrotnością własnego charakteru, że akcja dzieje się dokładnie tyle, ile trwa sam film - półtorej godziny.
Tyle mogłaby trwać sztuka teatralna oglądana przez widzów zgromadzonych w sali, do której docieramy w pierwszych scenach filmu. Przedstawienie, skąpo zasygnalizowane przez twórców, rozstawia teatralnych aktorów w takim samym układzie, w jakim zaraz ustawi postacie w filmie. Kamera z zaciekawieniem zbliża się do odgrywanego na scenie przedstawienia tylko po to, aby zuchwale minąć to, co wydawałoby się istotą sceny. Jakby mimochodem oddaje w ten sposób stan zamyślenia lub głębokie zanurzenie widzów w świecie przedstawienia. Szczególnie trójki z nich, którzy chwilę później stają się głównym aktorami "właściwej fabuły".
Karykaturalna wręcz sztuczność i nienaturalność obecne w Zeszłego roku w Marienbadzie, podrzucają możliwość, że wszystko, co dzieje się w filmie jest upozowaną przez postacie realizacją wizji artysty. Być może bohaterowie we własnej głowie przenoszą się w świat przedstawienia? A i X w teatralnych gestach odgrywają role kobiety i mężczyzny, próbującego ją uwieść historią o ich spotkaniu przed rokiem. Zamknięci w miejscu tylko pozornie przestrzennym, znajdują się w gruncie rzeczy w pięknej pułapce. I nie chodzi tu wcale o pułapkę snu czy koszmaru dziejącego się w onirycznej otoczce.
Odwołując się do wcześniej opisywanego motywu gry potwierdzającej, że N wie więcej niż reszta postaci, mógłby on figurować w roli reżysera. Takiego, którego niecałe pięćdziesiąt lat później pokażą w dokumencie Inferno - niedokończone piekło Serge Bromberg i Ruxandra Medrea o zmagającym z realizacją swojego filmu Henri-Georgesie Clouzocie. Para twórców oddała w tym filmie stan w którym stworzone w głowie reżysera dzieło nie ma prawa zaistnieć w rzeczywistości, bo o ile wyobraźnia może zrodzić wszystko, o tyle rzeczywistość - ma swoje bolesne ograniczenia. Pułapka pokazana w Zeszłego roku w Marienbadzie nie dotyczyłaby więc w pierwszej kolejności kobiety, ale postaci N. Byłaby bardziej pułapką umysłu artysty borykającego się z własną wizją i jej niedostatkami, jej natrętną niechęcią do uporządkowania i prześladowczą siłą.
A i X to zaledwie aktorzy wielkiego dzieła reżyserowanego przez natchniętego wizjonera. Poszarpana struktura filmu, raz po raz fundująca widzowi gwałtowne cięcia montażowe, oddaje to, co dzieje się w wyobraźni N montującego film w momencie jego tworzenia, stale klejącego w głowie nakręcone klatki z rzeczywistością dziejącą się przed jego oczyma. Wielokrotnie powracające sceny i powtarzalność gestów przypominają uporczywie próbowane na wiele sposobów przed reżyserem zachowania, sprawującym nad swoimi aktorami jedynie pozorną władzę. Rozszamotana fabuła tak naprawdę stale wymyka się jego kontroli, tak jak koniec końców wymykają się mu jego postacie - X i A uciekające na jego oczach z pałacu.
Architektoniczny plan Resnaisa
Chłodny, perfekcyjnie zorganizowany, wystudiowany - Zeszłego roku w Marienbadzie to film niedostępny począwszy od samej warstwy wizualnej. Być jego największy geniusz tkwi w tym, że jest jednocześnie chaotyczny i upilnowany. W końcu to po nim Resnaisa nazywano "rzeźbiarzem", a on przyznawał, że bardziej niż scenariusz pomocny był mu w kręceniu rysunek pokazujący tę historię jakby z lotu ptaka, naszkicowany niczym architektoniczny plan.
Ile by jednak lat nie minęło, Zeszłego roku w Marienbadzie mężnie nie ulega jednej, wyczerpującej analizie. Zawsze znajdzie się w nim coś, co nie pasuje do gładkiego obrazka. Albo coś, co nagle przeciągnie myślenie na zupełnie inne tory, zostawiając w tyle poprzedni tok myślowy. Coś, co każe zacząć jeszcze raz od nowa przenikanie tego marmurowego świata i rozgryzanie zagadki, która i tak pozostaje ledwie muśnięta.
Urszula Lipińska
Urszula Lipińska - współpracowniczka działu kultury tygodnika "Uważam Rze" oraz dziennikarka portalu Stopklatka.pl. Publikuje lub publikowała m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Kinie", Esensji oraz portalufilmowym.pl.