wyróżnienie XVI Konkursu o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka
[Aula wypełniona jest studentami, którzy oddają się błogiemu oczekiwaniu na wykładowcę - rozmawiają, śmieją się, spacerują lub stoją w różnych miejscach sali, siedzą na blatach, skupieni w kilkuosobowych grupach, lub samotnie przed laptopami. Panuje ogólny gwar. Pojedyncze osoby co jakiś czas wchodzą do auli, wpierw dyskretnie zaglądając do wewnątrz, przez co na moment stłumiony hałas zastyga, po czym rozbrzmiewa na nowo, gdy jedni i drudzy orientują się, że wykładowca jeszcze nie dotarł. Zwykły dzień na wydziale filologicznym. Nagle drzwi otwierają się i wchodzi prowadzący zajęcia. Wychudzony, z przetłuszczonymi włosami, w zbyt dużych okularach na nosie i w niczym niewyróżniającym się, znoszonym ubraniu. Studenci pospiesznie zajmują miejsca. Wykładowca wchodzi na katedrę. Mówiąc, szybko wypluwa z siebie słowa, akcentuje co drugi, trzeci wyraz. Ogólnie trudno go zrozumieć. Dużo gestykuluje lewą ręką, prawą trzyma opuszczoną wzdłuż boku. Przenosi ciężar ciała z pięt na palce, odpowiednio je wychylając, przez co albo błądzi wzrokiem po suficie, albo wpatruje się w punkt na podłodze jakiś metr przed sobą. Jednym słowem - freak.]
Dzień dobry, państwu, nazywam się doktor Roch Sztafler i jestem doktorem. Dziś, mili państwo, nauczycie się jak pisać recenzję filmu. Uprzedzam pytanie - oczywiście, redagowanie recenzji to, prawda, zajęcia osobne, kultywowane od pierwszego roku, ale... Pisanie recenzji to zajęcie, z którym, jako przyszli krytycy, prawda, filmowi...
[tu doktor Sztafler zawiesza głos, akcentując ostatni wyraz]
...miejmy nadzieję, będziecie się borykać na co dzień. Celowo używam słowa borykać, ponieważ, gdyż nie jest to - że się tak wyrażę - engagement, prawda, wdzięczny ani specjalnie intratny. Niemniej, krytyk, prawda, filmowy, także musi coś jeść, opłacić kawalerkę - że sobie pozwolę na taki drobny żarcik - i oprócz okazjonalnego sklecenia eseju, tudzież szkicu, tudzież sylwetki, tudzież przeprowadzenia, prawda, wywiadu, zmuszony jest od czasu do czasu skrobnąć także recenzję. I po to tu jesteśmy. Pytania?
[w górę wędruje las rąk, ale doktor Sztafler zajęty jest strzepywaniem kurzu ze zgniłozielonej marynarki]
Dobrze. Jako że, jak powszechnie wiadomo, krytyk, prawda, filmowy, żeby mógł wykonywać zajęcie, do którego kształcił się przez lat pięć albo i więcej, czyli poprzez pisanie krytykować, prawda, filmy, musi dany film poniekąd zobaczyć. Tutaj pojawia się problem natury organizacyjnej, ponieważ, gdyż dość często, a nawet i stosunkowo nierzadko musi tych filmów zobaczyć kilka w tygodniu. Jako że, jak słusznie zauważył pan Bartosz Żurawiecki, "kto pisze o filmach, nie ma czasu ich oglądać"...
[tu doktor Sztafler po raz pierwszy używa prawej ręki, a w zasadzie wskazującego palca tejże dłoni, którego unosi skierowanego w górę, wierzchem dłoni skierowanym ku studentom]
...zaradny krytyk, prawda, filmowy musi nauczyć się pisać recenzję, nie oglądając przy tym filmu. Tak, to jest właśnie zagadnienie zasadnicze tego wykładu...
[doktor Sztafler podchodzi do tablicy, bierze kredę i pisze, mrucząc pod nosem]
... "Jak napisać recenzję bez oglądania filmu?". Uprzedzam pytanie - tak, jest to możliwe, nie takie, prawda, antagonizmy rządzą tym światem. Aby jednakowoż nie pozostać całkowicie gołosłownym lub poprzestać na parafrazowaniu cudzych tekstów - co skończyć się może posądzeniem o plagiat i co osobiście potępiam - a także dla własnego zorientowania, o co w danym filmie się, prawda, rozchodzi, korzystamy z cywilizacyjnego dobrodziejstwa, jakim jest Internet, i odnajdujemy w tymże dowolną zapowiedź, zwaną także zwiastunem czy też z angielska - trailerem.
[doktor Sztafler uruchamia komputer i rzutnik multimedialny]
W czasie jak cały ten, prawda, osprzęt zacznie poprawnie funkcjonować, krótko o zwiastunie, czy też tak zwanym trailerze. Jak powszechnie wiadomo, pierwszy trailer zaprezentowano na początku wieku dwudziestego, w roku 1912, choć od swego zarania, co ciekawe, nie miał on zachęcać widzów do powrotu do kina, a wyganiać ich z niego. W czasach, gdy kino było czymś, nowym, świeżym, zaciekawieni widzowie nie chcieli tak szybko opuszczać sal kinowych, toteż właściciele, prawda, kin wyświetlali kiepskiej jakości trailery, ażeby jedni widzowie czym prędzej zwolnili miejsca dla kolejnych. Niedługo jednakowoż zajęło producentom filmów zorientowanie się, jak ogromny potencjał komercyjny tkwi w zapowiedziach, i wkrótce cały zwiastunowy biznes rozkręcił się we właściwym, prawda, kierunku. Powstała firma NSS, która przez długie lata specjalizowała się w promocji filmów. Jej działalność stała się też kamyczkiem napędzającym lawinę, duże wytwórnie bowiem zaczęły zakładać własne działy dedykowane do tworzenia zwiastunów i takiegoż promowania filmów. I tak to się potoczyło do dnia dzisiejszego. Pytania?
[w górę ponownie wędruje las rąk, ale doktor Sztafler siada do komputera, zawiedzeni studenci kierują wzrok na wyświetlany powyżej tablicy obraz z rzutnika]
Świetnie, mili państwo, oto odpowiednia strona, prawda, internetowa, na której wpisujemy słowo "zwiastun"... i... o, proszę bardzo, jakie to proste, prawda? Wybieramy sobie zwiastun jakiegoś filmu, niech to będzie ten... aha... i pauza. Dobrze, mili państwo... Jak słusznie zauważył pan Bartosz Żurawiecki, krytyk, prawda, filmowy "lubi oglądać filmy, ale nie znosi chodzić do kina"...
[tu doktor Sztafler wstaje i po raz drugi używa prawej ręki, a w zasadzie wskazującego i środkowego palca tejże dłoni, które unosi skierowane w górę, wierzchem dłoni ku studentom]
Z tego też powodu musi przyswoić sobie odpowiednią wiedzę na temat redagowania recenzji filmu na podstawie zwiastuna. Jak państwo się za chwilę przekonają, nie jest to specjalnie trudne, zwłaszcza po gruntownym przeszkoleniu z poprzedniego semestru. Odpowiednie wyczucie, zasób słownictwa i ogólne obycie z wielością obrazów filmowych, jakie państwo mają - niejako siłą rzeczy, korzystając z okazji przebywania na takim a nie innym wydziale - pozwolą państwu na szybkie opanowanie techniki, a tym samym, przepraszam za kolokwializm, trzepanie, prawda, tekstów i zbijanie siana. Ekhm...
[doktor Sztafler chrząka, przykładając prawą dłoń do ust, wygląda na zmieszanego]
Proszę mi wybaczyć, taki zwrot dane mi było usłyszeć rano w dniu dzisiejszym od studentów bezczelnie dymiących tytoniowym dymem wprost w okno mojego gabinetu. Toteż udało mi się go zapamiętać. Ale do ad remu. Recenzja filmowa - trzy do sześciu akapitów, przystępny język, błyskotliwość, zawoalowana gruntowna wiedza z zakresu sztuki filmowej, pewność wypowiedzi. Jak słusznie zauważył pan Bartosz Żurawiecki, komunałem pozbawionym prawdziwości jest stwierdzenie, iż krytyk, prawda, filmowy "krytykuje, bo mu się w życiu nie powiodło"...
[prawa ręka doktora Sztaflera ponownie wędruje w górę, prezentując trzy środkowe palce]
Niemniej, jak powszechnie się przyjęło, pisze on głównie dla siebie, popisując się erudycją, obfitym słowotokiem, szerokim spektrum interpretacji i szeregiem innych czynników głównie przed własnym ego i w celu jego, prawda, rozbuchania. Recenzje filmowe, nie mówiąc już o tekstach publicystycznych, jakich kilka rodzajów wymieniłem, prawda, przed chwilą, nie cieszą się specjalnym poważaniem u przeciętnego widza, szukającego, mówiąc prymitywnie, fajnego filmu na sobotni wypad ze znajomymi. Krytyk, prawda, filmowy, który chce być przydatny dla jakiegoś tam, prawda, przysłowiowego Kowalskiego, nie powinien więc odstraszyć nadmiernym wysublimowaniem czy powagą, recenzując film mainstreamowy, a z takim zapewne będziemy mieli do czynienia, przypatrując się wybranemu przeze mnie zwiastunowi. Zobaczmy...
[doktor Sztafler ponownie siada za biurkiem, po chwili studenci oglądają zwiastun filmu, dostępny pod odnośnikiem
>>> http://www.youtube.com/watch?v=iXNxgn5EYoE&feature=fvsr]
No tak... Widzimy zatem, że nie mamy do czynienia ze specjalnie ambitnym dziełem, co jest już, prawda, niejakim plusem i pewną wytyczną dla nas, czyli recenzentów danego filmu. Od razu wiemy, do kogo skierowany jest taki film i jaki jest jego ogólny przekaz. Nie musimy więc specjalnie wysilać się przy jego ocenie, decydując się na trzy akapity i lekki ton wypowiedzi. Na stronie internetowej dystrybutora lub dowolnego serwisu internetowego zajmującego się filmami, znajdujemy więc opis filmu... ee... "Charlie St. Cloud"?... Hm... Tak, a więc opis filmu... jest. Parafrazujemy go i umieszczamy jako pierwszy akapit naszej recenzji. A więc...
[obraz z rzutnika zmienia się i pokazuje edytor tekstów, na którym pojawiają się wpisywane przez doktora Sztaflera słowa - wykładowca, rzecz jasna, mruczy pod nosem]
Grany przez Zaka Efrona, Charlie St. Cloud to młody człowiek, którego marzenia i plany na przyszłość niweczy śmierć brata, małego Sama (Charlie Tahan). Nie potrafiąc odnaleźć się w nowej, tragicznej sytuacji, bez sił na podbijanie świata, Charlie postanawia podjąć się pracy na cmentarzu. Nie jest to dziełem przypadku - w dniu pogrzebu brata uciekł on bowiem z uroczystości do pobliskiego lasu, gdzie spotkał jego ducha. Odtąd regularnie wymyka się z realnego świata na spotkania z fantomem Sama. Po jakimś czasie jednak rutynę osobliwego życia przełamuje dawna szkolna koleżanka Tess (Amanda Crew), z którą Charlie mocno się zżywa. W końcu stanie przed wyborem - ona czy duch braciszka...
[doktor Sztafler nieznacznie wychyla się zza biurka]
Wszystko to aliaż naszego pierwszego kontaktu ze zwiastunem i synopsis dostępnym w wielu internetowych lokalizacjach. Bez zdradzania szczegółów, z ujawnieniem jednego punktu zwrotnego. W następnym akapicie skupiamy się na przekazie filmu, mając na uwadze jego oczywistą, prawda, sztampowość i wtórność, bez popadania w przesadę w nadmiernym krytykowaniu tychże wad.
[doktor Sztafler ponownie znika za monitorem komputera, studenci obserwują pojawiające się na obrazie z rzutnika litery]
"Charlie St. Cloud" to film, przy którym co wrażliwsi widzowie z pewnością uronią łezkę lub dwie. Służy temu temat - żałoba i pogodzenie się z odejściem bliskiej osoby. Zagadnienie to w kinie nienowe i przerabiane już z o wiele lepszym skutkiem. Celem filmu Burra Steersa nie jest jednak przyniesienie katharsis cierpiącym z powodu utraty członka rodziny czy odmienne spojrzenie na trudną kwestię. To niewinna i dość błaha opowiastka z silnym wątkiem melodramatycznym, która przypadnie do gustu głównie nastolatkom, rozkochanym w gwieździe młodzieżowej serii "High School Musical".
[doktor Sztafler wstaje]
Trafienie w meritum, odrobina ironii, odpowiednia doza dystansu, jednoznacznie sugerująca, że ma się do czynienia z filmem potencjalnie blockbusterowym, oraz przywołanie innego tytułu, w mniejszym lub większym stopniu powiązanego z omawianym. Do tego obce, lecz powszechnie znane słowo, które automatycznie podnosi wartość tekstu. Jak słusznie zauważył pan Bartosz Żurawiecki - "dzisiaj chłodny namysł i krytyczny dystans wobec dzieł sztuki filmowej nie są w cenie".
[prawa ręka i cztery palce...]
Forując tej zasadzie, przechodzimy do podsumowania, korespondując z ostatnim zdaniem poprzedniego akapitu i skupiając się na dość nikłych odczuciach artystycznych oraz zahaczając o formalną stronę filmu, co znajdujemy w zwiastunie.
[...i siada za biurkiem]
Bo to właśnie Efron jest siłą napędową "Charlie St. Cloud". A raczej siłą estetyczną. Młody aktor eksponowany jest w każdej możliwej pozie, świetle, ubraniu i bez ubrania. Każdy kadr wydaje się peanem na cześć jego nieskazitelnej urody, wyrzeźbionego ciała i uroku, o czym Steers nie daje zapomnieć ani na moment. Film reżysera "17 Again" (przy którym także współpracował z Efronem) jest ładnie skręconą, nieco melancholijną laurką na cześć bożyszcza nastolatek i z pewnością znajdzie swoich fanów. Widzom poszukującym w kinie ciekawszych doznań, odradzam - ilość słodyczy i patosu może okazać się zbyt mdła.
[doktor Sztafler wychodzi na środek katedry]
Słowo o odtwórcy protagonisty i osobie reżysera, delikatna sugestia dotycząca warstwy formalnej, obrazowy język i w założeniu zgryźliwa puenta, definiująca wrażenia recenzenta. Około trzystu słów, dwa tysiące znaków. Recenzja na podstawie zwiastuna. Do sprzedania. Na koniec nadajemy dwuznaczny tytuł, przykładowo - "Obsesje Efrona" albo "Oto film ładny" - i oceniamy na "cztery na dziesięć punktów" albo "trzy gwiazdki". Pytania?
[...]
Nie ma pytań? Cóż, pamiętajcie państwo o piątej zasadzie...
[wyrwani ze stuporu studenci orientują się, że doktor Sztafler... nie ma kciuka u prawej dłoni, totalnie zmieszany wykładowca pospiesznie chowa rękę za siebie]
Trening i stała czujność. To jedyna droga, żebyście zostali w przyszłości poważanymi krytykami, prawda, filmowymi. Dziękuję bardzo.
[Doktor Sztafler chowa się za monitorem komputera, nieco zdezorientowani studenci opuszczają sale wykładową, rzucając mu niepewne spojrzenia. Na twarzach maluje im się wątpliwość. Doktor Sztafler mruczy pod nosem.]
Można? Można. Tylko po co?...
Michał Tusz
Cytaty z pamięci pochodzą z felietonów Bartosza Żurawieckiego "Wynurzenia spod fotela", publikowanych w magazynie "Film" na przestrzeni roku 2011.
Michał Tusz (ur. 1986) - Wykształcenie średnie. Etatowy pracownik produkcji fabryki komputerów w Łodzi. Wielbiciel gór. Pasjonat filmów, amator "ambitnego" kina. Ocenianiem filmów zajmuje się hobbystycznie, ale jego marzeniem i celem jest profesjonalne pisanie o kinie. Od kilku lat związany z czasopismem internetowym "Trzynasty Schron" (>>> http://trzynasty-schron.net), jego teksty dostępne tamże oraz na stronie profilu użytkownika w serwisie Filmweb (>>> http://www.filmweb.pl/user/_encore_/reviews). Życiowy sukces - stabilność. Życiowy cel - rozwój. I Rysy zimą. I Paryż nocą.