David Gordon Green jest filmowym kameleonem: świetnie radzi sobie z kinem gatunkowym (przykładem jest choćby udana reaktywacja kultowej serii Halloween), ale umie także opowiadać kameralne historie o osobach zagubionych w marazmie codzienności i zamkniętych w emocjonalnych więzieniach. Manglehorn to jeden z najlepszych przykładów takiego kina. W tytułowego bohatera wciela się Al Pacino, który udowadnia, że wyciszone i stonowane role potrafi zagrać jak z nut.
Angelo Manglehorn nigdy nie pogodził się z utratą kobiety, która była miłością jego życia. Żyje samotnie, pogrążony we wspomnieniach, większą bliskość czując do swojego kota niż do ludzi, których spotyka na co dzień. Przed laty sprowadził się do małego miasteczka, gdzie niewielu mieszkańców zna tajemnice z jego przeszłości. Jedyne osoby, z którymi utrzymuje sporadyczne kontakty, to zajęty karierą syn (Chris Messina) oraz zamieszany w podejrzane interesy dawny uczeń (twórca Spring Breakers Harmony Korine).
Raz w tygodniu Manglehorn celebruje swój mały rytuał: odwiedza lokalny bank, w którym pracuje intrygująca go kobieta (nagrodzona Oscarem za rolę w Fortepianie Holly Hunter). Para samotników nawiązuje nić porozumienia, ale gdy dzielący ich dystans zacznie maleć, Manglehorn niespodziewanie znajdzie się na emocjonalnym rozdrożu. Będzie zmuszony dokonać wyboru między bezpiecznym życiem w cieniu przeszłości, a nieznanym, które może przynieść każdy nowy dzień.