English

Stojąc na brzegu wulkanu [rozmowa z Resiną]

12/08/17
Resina
Kanapa na Horyzoncie: rozmowa z Marcinem Pieńkowskim

Jej debiutancką płytę wydała prestiżowa brytyjska wytwórnia Fat Cat Records. Przed Karoliną Rec, czyli Resiną, świat stoi otworem. 

Iwona Sobczyk: Resina to po łacinie "żywica". 

Karolina Rec: Tak. Bardzo długo zastanawiałam się nad tą nazwą. Chciałam oddzielić jakoś symbolicznie solowe występy od reszty mojej działalności muzycznej. Kiedy wyklarowało się, że to będzie wiolonczela solo z minimalistycznie zastosowaną elektroniką – głównie przez użycie loopera – pomyślałam, że w nazwie powinnam jakoś odwołać się do samego instrumentu. Wiolonczela jest oczywiście drewniana, a z tymi wszystkimi skrzypieniami i przydźwiękami bardzo organiczna, naturalna. Szukałam nazwy powiązanej z tymi cechami. 

Nazwa jest też bardzo mocno związana z muzyką. Płyta "Resina" to jest opowieść o kontakcie z naturą. To jakoś wynika z twoich doświadczeń?

Zawsze byłam taką osobą, która na rozmaitych wycieczkach podziwia przede wszystkim dzieła rąk ludzkich. Przez bardzo długi czas nie odczuwałam potrzeby szczególnego kontaktu z naturą, to był dla mnie rodzaj ładnego tła. W pewnym momencie przeprowadziłam się nad morze, zamieszkałam bardzo blisko gdyńskich morenowych lasów pełnych malowniczych wąwozów. To jest taki trójmiejski fenomen, że tego typu miejsca można mieć w odległości spaceru od domu, mieszkając w mieście. Zaczęłam dostrzegać wszystkie pozytywy płynące z bliskości lasu. Nagle do mnie dotarło, że to bardzo dobrze na mnie wpływa, że bardzo tego kontaktu potrzebuję i że z przyrody potrafię czerpać siłę i inspirację. 

Pomysł na tę płytę zaczął rodzić się w mojej głowie, gdy już wiedziałam, że będę się przenosić z Gdyni do Warszawy. Nagle zaczęło wypływać mnóstwo wątków związanych z przyrodą. To było całkiem oczywiste, że ta płyta tak właśnie musi brzmieć. 

Straciłaś gdyńskie lasy, więc odzyskałaś je dzięki swojej muzyce?

Stworzyłam jakiś mikroświat, ale nie chciałam poprzestać na prostym zachwycie przyrodą. Podróżując po świecie, wiele razy zetknęłam się też z brutalnością natury – stojąc na brzegu wulkanu, ma się poczucie, że jest się atomem, niczym więcej. Takie doświadczenia zmieniają percepcję przyrody, zasiewają ziarno niepokoju. Chciałam, żeby ta ambiwalencja była też obecna w muzyce. 

Nie wiem, czy to kwestia sugestywności tytułu, ale na płycie słychać chyba wpływy muzyki ludowej?

To jest bardzo ciekawe. Nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, dopiero pierwsze odsłuchy tego materiału w gronie znajomych uświadomiły mi, że tak może być w istocie. To nie był celowy zabieg. Postanowiłam poszperać głęboko w sobie i spróbować stworzyć coś, co poruszy mnie samą. A mam bardzo wysoki próg akceptowalności moich własnych utworów. Nie zastanawiałam się nad techniką, bardziej skupiłam się na efekcie. Narzędzi szukałam po omacku. Kiedy teraz, po czasie, słucham utworów z tej płyty, to słyszę wpływy muzyki ludowej, ale pojawiły się one totalnie nieświadomie. 

A jak się lokujesz wobec polskiej tradycji kompozytorskiej? Te nawiązania do natury, ludowości to jest coś dla niej bardzo charakterystycznego. Czy to była jakaś inspiracja?

Niekoniecznie. Nie szukałam żadnych wzorców. Zależało mi na znalezieniu własnego języka, na oryginalności. To jest cecha, którą bardzo cenię w muzyce. Lubię mieć wrażenie, że słyszę coś pierwszy raz w życiu. Miałam też dość specyficzną postawę wobec samego słowa „kompozytor”. Skończyłam w Akademii Muzycznej wydział wiolonczeli, nie kompozycję. W moim akademickim środowisku, gdy ktoś po wydziale instrumentalnym nazywa siebie kompozytorem, bywa traktowany jak obrazoburca. To nie przystoi. Mnie uczono tylko odtwarzać utwory, bardziej i mniej klasyczne, ale jednak z kręgu historii muzyki. Kiedyś miałam duże opory, żeby używać wobec siebie tego słowa, teraz już są one trochę mniejsze. 

Ta muzyka bardzo silnie pobudza wyobraźnię. Zastanawia mnie, czy to ma związek z twoją wcześniejszą pracą w teatrze i filmie.

Rzeczywiście, dosyć szybko zaczęłam współpracować z twórcami teatralnymi. Zaczęło się od teatru tańca i bardzo mi się to podobało. To na pewno miało na „Resinę” wpływ. Ale jest też tak, że ja po prostu lubię, kiedy muzyka oddziałuje szeroko, nie tylko na poziomie intelektualnym, ale też emocjonalnym i wyobrażeniowym. Lubię, kiedy jest nie tylko zagadką czy czystym konceptem, ale także pewną całością. Lubię, kiedy ludzie opowiadają mi po koncercie, że ta muzyka poruszyła ich wyobraźnię, bo taki był mój cel. 

Nagrałaś wszystko sama czy z zespołem?

W przypadku tej konkretnej płyty pomyślałam, że chciałabym móc odtworzyć ją na żywo 1:1. Dlatego powstała niemal jak nagranie koncertowe. To nadaje jej brzmienie mocno lo-fi, co dla wielu osób jest kontrowersyjne. Dla mnie nie, bo idealnie skleja się z treścią muzyczną. Postprodukcja była minimalna. 

Jak to się stało, że tę płytę wydała Fat Cat Records? Bo to bardzo znana wytwórnia, z którą współpracują takie tuzy, jak Björk czy Animal Collective. 

Kiedy zarejestrowałam ten materiał, właściwie nie wiedziałam, do jakiej wytwórni on powinien trafić. Dzisiaj może wysłałabym go po prostu do Instant Classic, ale wtedy jeszcze nie byli mi znani. Pomyślałam, że nic mi nie zaszkodzi wysłanie paru maili. I po prostu wysłałam maila do Fat Cat z materiałem w takiej formie, w jakiej chcieli, i z krótką zachętą, żeby go przesłuchali. Odpowiedź przyszła po jakichś dwóch tygodniach. Otwierałam tego maila z bijącym sercem. 

A kontakt z Mute, który podpisałaś? To też jest firma, z którą związane są gwiazdy – od Nicka Cave’a, przez Swans, po Apparata.

Mute to taki rodzaj instytucji, który w Polsce nie jest jeszcze powszechnie znany, czyli agencja publishingowa. Zajmuje się prawami autorskimi i reprezentuje kompozytorów, którzy na przykład zgadzają się na użycie swojej muzyki w filmie. Tak jak wytwórnia dysponuje prawami wydawniczymi, tak Mute prawami autorskimi. To oczywiście ogromny zaszczyt trafić do tak prestiżowej agencji.

To teraz czekamy na twoje utwory w jakiejś hollywoodzkiej produkcji!

Hollywoodzka produkcja to pewnie nie będzie, ale mogę zdradzić, że pracuję właśnie nad muzyką do filmu. I więcej niestety nie mogę powiedzieć. 

Rozmawiała Iwona Sobczyk


czytaj także
Dystrybucja We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach! 2/12/22
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22

Newsletter

OK