English

Łatwo nawiązywałem kontakt, moją siłą była informacja

1/08/15
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

Rozmowa z Andrzejem Słowickim,

prezesem legendarnego DKF "Kwant" w latach 1969-1984, stałym bywalcem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty

Natalia Gruenpeter: W czasach, kiedy tworzyłeś Dyskusyjny Klub Filmowy "Kwant", dostęp do filmów był utrudniony. Dzisiaj niemal wszystko jest na wyciągnięcie ręki, choć czasami brakuje tej ekscytacji związanej ze zdobywaniem niedostępnych tytułów. Tęsknisz za tamtymi czasami?

- Dostęp do dóbr kultury jest powszechny i oczywiście cieszę się, że tak jest. Przecież właśnie o taką wolność walczyliśmy. Wszyscy wiedzą, że prędzej czy później zobaczą upragniony film w kinie albo w internecie. Poza tym mamy zalew informacji. Dawniej zdobycie jakiegokolwiek opisu albo czołówki filmu pokazywanego w Cannes było bardzo trudne. Dostęp do zagranicznej prasy był utrudniony. Ale oczywiście to były niezwykłe czasy, choć wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, w jak niesamowitym ruchu uczestniczymy. Poza tym to był złoty okres kina. Teraz moi mistrzowie nie żyją: Buñuel, Orson Welles, Fellini, Bergman, Antonioni, Pasolini, Visconti... Kiedy młodzi odkrywają teraz to kino, wciąż są nim oszołomieni.

"Kwant" rozpoczął działalność w 1965 roku, więc obchodzi w tym roku okrągłą rocznicę.

- Rozpoczęło się od legendarnego pokazu "Salta" Konwickiego. Ja dołączyłem do "Kwantu" dwa tygodnie później. W tym roku obchodzę więc nie tylko pięćdziesięciolecie istnienia DKF-u, ale także okrągłą rocznicę mojej działalności jako animator kultury filmowej. Poza tym skończyłem 70 lat, ale nadal jestem pełen energii i pomagam entuzjastom kina z Batumi International Art House Film Festival.

Jak wybierałeś repertuar w DKF "Kwant"?

- Miałem zmysł filmowy i w zasadzie nigdy się nie myliłem. Poza tym idealnie wyczuwałem publiczność. Nasza sala miała 413 miejsc, więc była dosyć duża, ale i tak odczuwałem reakcje osób siedzących w drugim kącie sali. Często wiedziałem, jaka będzie się toczyć później dyskusja. Oczywiście w wielu DKF-ach były problemy. Ludzie przychodzili, oglądali filmy, wysłuchali prelekcji i wracali do domów.

To dlatego zaproponowałeś nową formułę, wzbogaconą o seminaria, wykłady i dyskusje?

- Chciałem wprowadzić jakąś świeżość i zaktywizować publiczność. Pierwszym krokiem były dyskusje interdyscyplinarne, co na Politechnice miało szczególne znaczenie. Na przykład przy okazji polskiej prapremiery filmu "2001: Odyseja Kosmiczna" Stanleya Kubricka zaprosiliśmy pisarzy science-fiction, popularyzatorów nauki, krytyków, profesorów. Na dyskusje przychodziło bardzo dużo osób. Prezesem "Kwantu" zostałem w 1969 roku i zacząłem propagować polskie kino. Moi poprzednicy tego nie robili. Były więc seminaria poświęcone ważnym tematom i filmowcom: Andrzejowi Munkowi, Zbyszkowi Cybulskiemu, Markowi Hłasce. Dyskusja o polskiej szkole filmowej toczyła się do do szóstej rano! To było historyczne wydarzenie. Prapremiery najważniejszych polskich filmów z lat 70. i 80., czasami nieoficjalne, odbywały się właśnie w "Kwancie". Później wytworzyła się taka atmosfera, że już nie ja musiałem zabiegać o filmy, ale to do nas się zgłaszano, żeby pokazać swój film. Oczywiście nie pokazywałem żadnych filmów propagandowych, mimo różnych nacisków.

Jak udawało Ci się zachować niezależność?

- Działałem w czasach bez dewiz, internetu i z telefonami na podsłuchu, ale zawsze miałem dobre podejście do ludzi, łatwo nawiązywałem kontakt. Dzięki temu udawało nam się tworzyć program, jakiego nie miał nikt inny. Później zaczęły się imprezy międzynarodowe. W 1975 roku, na dziesięciolecie "Kwantu", udało nam się zaprosić do Polski Michelangelo Antonioniego. W walizce przywiózł kopię filmu "Zawód: Reporter" miesiąc przed oficjalną premierą, chociaż ważyła trzydzieści kilo. Później zorganizowaliśmy seminarium latynoskie z udziałem Cortázara. Po tym wydarzeniu nagle wymyślono, że na organizację imprez międzynarodowych potrzebna jest zgoda ministra spraw zagranicznych i ministra kultury. Więc zaproponowałem przegląd nowego kina radzieckiego. Zaprosiłem Tarkowskiego, Panfiłowa i innych radzieckich reżyserów. Pojechałem do Moskwy po filmy. Jakie było zdziwienie, że obcy facet, bez oficjalnej delegacji, pojawia się u progu i pyta o "Zwierciadło" Tarkowskiego, o filmy Paradżanowa! Ale wywalczyłem audiencję u szefa. Oczywiście powiedziano mi, że nie mają takich filmów. Moją siłą zawsze była informacja. Wiedziałem, że te filmy istnieją i byłem konsekwentny. Wtedy powiedziałem: "Ja wam gwarantuję, że studenci drzwiami i oknami będą pchać się na filmy radzieckie." I tak rzeczywiście było. Zawsze mówiłem prosto z mostu. I nie bałem się. W tamtych czasach, jeżeli pozwalałeś, żeby kierował tobą strach, to byłeś stracony. Kolejne światowe sławy przyjeżdżały do "Kwantu: Arrabal, Topor, Lumet, Polański, Bertolucci, Schlöndorff, L. Anderson, Parker, Jancsó, Mastroianni, L. Ullmann, V. Havel...

Byłeś bardzo wytrwały.

- To było niezwykle męczące, kosztowało mnie wiele zdrowia i poświęceń rodzinnych. Gdybym nie wyemigrował, to bym się od "Kwantu" nie uwolnił. To było jak narkotyk.

François Truffaut powiedział kiedyś, że kinomani to chorzy ludzie. Trzeba było dużo szaleństwa, żeby to prowadzić?

- Oczywiście, to było szaleństwo. Ale też wieloletnia ciężka praca, żeby ukształtować świadomą publiczność. Cieszę, że mój upór do czegoś doprowadził. Widzę ciągłość pomiędzy tamtą działalnością a tym, co robi Roman Gutek, który pojawił się w "Kwancie" pod koniec lat siedemdziesiątych. Po upadku klubów filmowych przełożył nasze ideały na profesjonalną działalność. Nasza współpraca zaczęła się w 1984 roku, kiedy ja byłem już na emigracji. Spotkaliśmy się w Monachium, żeby zdobyć filmy niemieckie pokazywane później w sali "Kwantu" w ramach retrospektywy "Niemcy jesienią". W 2006 roku organizowałem na festiwalu seminarium "Siergiej Paradżanow - droga do nieśmiertelności" poświęcone pamięci reżysera, z którym się przyjaźniłem. To była niesamowita impreza i cieszyła się olbrzymim powodzeniem. "Kwant" przekazał też Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty Akademię Filmową. Kiedy jestem w kinie i między projekcjami patrzę na ludzi, którzy - jak w "Człowieku z kamerą" Wiertowa - krzątają się pomiędzy piętrami, myślę sobie, że mamy do czynienia z pokoleniem nowych horyzontów. Być może jego znaczenie będziemy mogli ocenić dopiero z perspektywy czasu. Podobnie było z "Kwantem".

Rozmawiała Natalia Gruenpeter


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK