English

Bohater zawieszony w rzeczywistości

31/07/15
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

Rozmowa z Krzysztofem Stroińskim, aktorem grającym tytułową postać w filmie "Walser"

Łukasz Jakubowski: Jak wspomina pan wasze pierwsze spotkanie?

Krzysztof Stroiński: - Byłem zestresowany, ale gdy zauważyłem, że Zbyszek unika języka związanego z pracą w filmie, uspokoiłem się. Świadomie wyzwalał mnie z napięcia mówiąc, że to jest rodzaj przygody. Kiedy powiedział, jakim człowiekiem jest Walser, zrozumiałem dlaczego chce żebym go zagrał.

Dlaczego?

- Poszukiwał odcienia szarości, jaka jest w człowieku. Szarość, to ciekawa materia do grania i szerokie pasmo. Zbyszek, oglądając mnie w filmach, znalazł tam prostotę. Sądził, że mogę ją odtworzyć, unikając patosu i przesady. Zamknąć ją w świecie doznań zwykłego człowieka. Mój bohater, Walser, jest zawieszony w rzeczywistości powszedniej, pracuje jako skromny urzędnik kolejowy, likwiduje nieczynne stacje. Nagle budzi się w lesie, w świecie ludu Contehli i tylko przy pomocy prostych narzędzi, którymi dysponował w dawnym życiu i przy pomocy zmysłów, może ten świat rozpoznawać. Brzmiało to enigmatycznie, ale pociągająco. Wiedziałem, że Zbyszek nie kręci konwencjonalnego, gatunkowego filmu science-fiction, lecz szuka prawdy, której szukał we wcześniejszych pracach. Teraz dodatkowo ta praca się "rusza", a ja jestem elementem jego układanki.

Nie obawiał się pan pracy z artystą, nazywanym czasami buntownikiem?

- Wiedziałem, kim jest Zbigniew Libera. Gdyby wyczuł, że sobie nie poradzę, to by mi podziękował. Po zamianie słowa "film" na "przygoda", czyli odrzuceniu wszelkich nawyków oraz skonwencjonalizowanego języka porozumiewania się i grania, nie miałem wątpliwości. Wyszedłem ze spotkania z poczuciem, że niewiele się dziś dowiedziałem, ale na pewno będzie to przygoda.

Co było później?

- Spotkaliśmy się jeszcze osiem czy dziewięć razy. Jego kondycja umysłowa jest potworna. Czasami po paru godzinach żegnałem się z rozumem, a on konsekwentnie z tego korzystał. Wyciskał ze mnie, ile się dało. Uporządkowaliśmy wtedy materiał, zredukowaliśmy powtórzenia, głównie dialogi, przemodelowaliśmy sceny.

Jakim reżyserem jest Libera, w jaki sposób pracował z panem na planie?

- Staraliśmy się dość precyzyjnie porozumiewać, a jednak czasami więcej mówił mi rysunek, jaki wykonał na kartce. Zresztą skrzętnie te kartki zbierałem. Do każdej sceny pisałem monologi wewnętrzne. Miały być rodzajem protezy, która uchroni mnie przed bezradnością na planie. Uwag dawał mi niewiele, uważał że przygotował mnie przy stoliku. Pamiętam, jak kręciliśmy scenę wywoływania ludu Contehli po śmierci dziecka, próbowałem wtedy fortelu z syreną, żeby zmobilizować ich do działania. Nie widzę Zbyszka w okolicy kamery. Gramy raz, drugi… Nagle pojawia się i mówi: "Wiesz, oglądałem to z góry. Powiem ci, że nawet się wzruszyłem. Czułem się jak w jakiejś operze". Wtedy zrozumiałem, że tak to będzie wyglądało, że on będzie mnie tylko uspokajał.

Wiemy, że w świecie, z którego przybywa pana postać z jakiegoś powodu nie rodzą się dzieci i że Walser prawdopodobnie ma misję - nakłonić szczęśliwe, rozmnażające się plemię Contehli do pomocy. Kim jest pana bohater?

- Myślę, ze Walser kojarzy nam się poprzez kostium, przez dykcję. Przybywa ze świata przyszłego, kiedy koleją nikt już nie jeździ i ktoś musi ten świat na jego peryferiach likwidować, a trafia w głęboko cofniętą cywilizację. Nie wiemy jak głęboko się cofnął, być może bardzo płytko. Jego obecność czymś zawirusowała tych ludzi, wchodzimy w pewną powtarzalność, która wpisana jest w ludzkie istnienie. Skupiałem się na rozbiciu tego na drobne fragmenty, drobne reakcje, pomysły na poderwanie ludu Contehli do działania, próby szantażu, obłaskawienia, zastraszenia. Wyciągaliśmy wnioski z nakręconego materiału i do końca szukaliśmy tego, kim jest Walser.

Jak przebiegała praca z resztą obsady?

- Zbyszek nie chciał mnie konfrontować z aktorami grającymi "tubylców". Na zdjęciach mieszkaliśmy gdzie indziej. Do końca trzymał nas w obcości, oczywiście poza zwykłą, prywatną sympatią. Nie rozmawialiśmy o tym, co gramy, nie dostrajaliśmy się wzajemnie. Tak, jak Zbigniew przygotowywał się ze mną przez kilka sesji, tak potem pojechał pod Wrocław i pracował z aktorami nad scenami, rozwiązaniami ruchowymi, muzyką i rytmiką.

Język, którym posługują się mieszkańcy lasu, został wymyślony?

- Stworzył go pan Robert Stiller na bazie bardzo precyzyjnego języka, chyba... jawajskiego. Walser, przez stres i napięcie, przyswaja go powoli. Jeżeli "lama" znaczy "dawno", to "jeszcze dawniej", według jego lingwistycznej pomysłowości, brzmi "lama lama". To był wkład, że tak powiem, Walsera w rozwój tego języka.

Utkwiła mi w pamięci scena z żółwiem. Wymowna, a przy tym zabawna. Jak powstała?

- Żółw został przywieziony jako rzekomo wyjątkowo ruchliwy żółw hodowlany. Kiedy znalazł się w lesie, stężał. Tak się zestresował, że był w kompletnym stuporze, bez ruchu. Co może i dobrze, bo mogłem go zachęcać do reakcji i czekać na przyjazne oko z jego strony.

Rozmawiał Łukasz Jakubowski


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK