English
We really need you tonight. „Pięć diabłów” od dziś w kinach!

- Nie ma nic bardziej interesującego niż człowiek. A na drugim miejscu: kotek! - mówi Bogdan Dziworski, który po 25 latach powraca do reżyserowania

Rozmowa z Bogdanem Dziworskim gościem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty

Magdalena Felis: "Plus minus, czyli podróże muchy na Wschód" to pierwszy Pana film od ponad 20 lat! Czy tęsknił Pan za taką sytuacją, kiedy przywozi swój film na festiwal, oddaje go publiczności, zamyka za nim drzwi do sali kinowej?

Bogdan Dziworski: - To jest przeżycie. Zawsze. Bo tu są widzowie, a mnie interesuje opinia widza, nie krytyka. On mi więcej powie o filmie, głębiej. Krytycy są oczytani, i bardzo dobrze. Krytykują, taki zawód. Nie należy się przejmować. Jak mówił ojciec Rydzyk: "Alleluja i do przodu!" (śmiech).

Tadeusz Konwicki powiedział o Panu, że patrzył Pan na świat "przez ciasny prostokąt kadru filmowego". Co Pan przez niego zobaczył?

- Że ten ciasny prostokąt można zapełniać wciąż tyloma sytuacjami. Ja jestem paradokumentalistą, operatorem, fotografem, a to znaczy, że obserwuję ludzi. Liczę na przypadek - że spotkam tych ciekawych. I spotykam. Film o Andym Warholu, który teraz robię, składa się z samych przypadków. Ludzie zapraszani do tej zabawy to takie przypadki, które są szczęśliwe. Bo ja mam szczęście. Muszę mieć szczęście, bo nie mam pieniędzy. Nie mogę Pani postawić Dom Perignon.

Gdyby Pan miał, to na co by wydał?

- Mnie zawsze bardziej interesowały rzeczy nie do kupienia. Nie mam pieniędzy na tego Warhola, ale już go robię. Bo moi ludzie pracują ze mną bez pieniędzy. Inwestuję w to dzięki nim. Bo nie chcę czekać na podpis, decyzję o dofinansowaniu rok czy dwa lata. Żeby energia nie spadła, para nie poszła w gwizdek.

A dlaczego Pan ma akurat energię do robienia filmu o Warholu?

- Bo jestem jego dalekim kuzynem. Szukam w nim moich korzeni. Sprawa polega na tym, że Warhol w Nowym Jorku zbudował swoją fabrykę idei. W tamtych czasach przychodził do mojego przyjaciela Zbyszka Rybczyńskiego, który go niespecjalnie wysoko cenił, ale tolerował. W kulturze XX wieku to jest jednak ważna postać. Warhol nie żyje - gdyby żył, byłby ze mną w tym filmie. Ale go nie ma. Muszę więc uruchomić wyobraźnię i stworzyć moją fabrykę Warhola. Będzie się nazywała Fabryka Andrieja Warholi - w odróżnieniu od tamtej.

To już druga wycieczka do korzeni. "Plus minus..." to dziennik z podróży do Gruzji, do źródeł kultu Stalina, postaci ważnej dla Pana dzieciństwa - nie tylko z powodu deklamowanych na akademiach szkolnych wierszy.

- Teraz opowiadam o ludziach, którzy nie żyją. Ale to się zmieni. Mój następny film będzie o Keicie Richardsie z The Rolling Stones.

Jak Pan zniósł wprowadzenie dialogów do "Plus minus..."?

- Krzysztof Materna, który mnie wspomagał, zrobił to w sposób dyskretny i bardzo delikatny. W poprzednim filmie, "Prisoner", który zrobiłem dla BBC, dostałem warunek, że musi być komentarz, więc dałem w końcu komunikat alfabetem Morse'a. Tym razem sam uznałem, że słowo jest potrzebne, żeby film był zrozumiały. Bo jak wyjaśnić, dlaczego ja jadę do tej Gruzji?

Wciąż Pan uważa, że najciekawszym obiektem jest człowiek?

- Nie ma ciekawszego, szczególnie od kobiety. Wszystko w nim jest, góra i dół, plus i minus. Wystarczy obserwować twarz, reakcje. Robiłem to latami z aparatem fotograficznym, teraz próbuję w filmie. Nie ma nic bardziej interesującego niż człowiek. A na drugim miejscu: kotek!

W filmach "Hokej" czy "Olimpiada" pogrywa Pan z ludzkimi zmysłami. Widzimy obraz - hokeiści na lodzie - ale słyszymy dźwięki, które są obce. To sprawia, że nasz mózg się niepokoi, a przez to mobilizuje.

- Skoro film jest wielkim oszustwem i manipulacją, to dlaczego z tego nie korzystać? "Hokej" zacząłem realizować od tego, że założyłem łyżwy i jeździłem. I mój hokej jest oglądany z pozycji lodu, a nie człowieka. Bo do tematu trzeba podejść jak najbliżej. Gdybym nie był związany ze sportami zimowymi, nie robiłbym ani "Olimpiady", ani "Hokeja". Jak się z daleka obserwuje, to ma się inne pojęcie, niż kiedy dostanie się kilka razy krążkiem i ma siniaki.

Czy to jest właśnie Pana zasada: "Patrz w nieskończoność, ale nie trać z oczu własnych butów"?

- Tadeusz Sobolewski, z którym ostatnio prowadzę bardzo ciekawe rozmowy, poprosił mnie niedawno o motto. I myślę, że chodzi o to, żeby w każdej historii obserwować wszystkie trzy plany, bo czasem trzeci może okazać się ciekawszy niż pierwszy. Takie motto wymyśliłem wczoraj w nocy. Teraz trzeba będzie wyryć to na złotej plakietce i przybić do drzwi pokoju nr 430.

Za czym Pan jeszcze tęskni?

- Ja nie mam typowych tęsknot. Ludzie tęsknią za podróżą do Pernambuco, a ja, wie Pani, tęsknię za łykiem wody, dobrym szampanem. To są moje tęsknoty. Piwo wypić pod budką z jakimś żulem.

A dlaczego z żulem?

- Bo żul zna się lepiej ode mnie na piciu. Kiedyś dostałem butelkę Dom Perignon i nie wiedziałem, co z nią zrobić. Więc włożyłem do plecaka, idę przez miasto i nagle podchodzi do mnie facet. "Daj piątkę na wino" - mówi. A ja odpowiadam: "Stary, ja nie mam piątki, ale mam wino ze sobą!". Wyciągnąłem, on łyka i mówi: "Ale kwasior! Daj mi piątkę, to kupię dobre wino". Dałem mu dychę. Przyniósł wino, pijemy i on mówi: "Patrz, to jest dopiero wino!".

Rozmawiała Magdalena Felis


czytaj także
Dystrybucja „Zmysłowe i porywające”: krytycy chwalą „Pięć diabłów” 7/12/22
News Sprezentuj festiwal pod choinkę. Świąteczny voucher na 23. Nowe Horyzonty 8/12/22
Nowe Horyzonty VOD 268 powodów do radości. Świąteczna promocja Nowych Horyzontów VOD 13/12/22
Dystrybucja Kalendarz premier Stowarzyszenia Nowe Horyzonty na 2023 rok 15/12/22

Newsletter

OK